W królestwie Monszatana

2018-07-10 00:00:00 +0100


Wyjątki z książki Marcina Rotkiewicza W królestwie Monszatana. Fragmenty są wybrane niereprezentatywnie z wersji EPUB, według tego co mnie w danym momencie zaintrygowało lub zainteresował. To doskonała książka, pokazująca źródła lęków przed GMO i organizmami transgenicznycmi. Na podstawie solidnych materiałów naukowych i dziennikarskiej roboty rozwiewa szereg mitów, które z czasem stały się integralną częścią “ludowej mądrości” na temat GMO. Okazuje się - i jest to dobrze udokumentowane - że ani glifosat ani transgeniczne nasiona nie są od dawna opatentwowane, Monsanto nie ma na nie monopolu, hodowcy bawełny w Indiach mają się dobrze i wcale nie zbankrutowali z powodu złowieszczych praktyk koncernu a badania naukowe pokazujące nieszkodliwość GMO są już dostępne za okres prawie 50 lat od ich powszechnego wprowadzenia do użytku w wielu krajach.

W kilku miejscach książki pisał też o mającej pojawić się kiedyś na rynku żywności zmodyfikowanej genetycznie, twierdząc między innymi, że naukowcy z koncernu General Electric już eksperymentują z tabletką pozwalającą ludziom jeść i trawić siano podobnie do krów. Ma być ona w pierwszej kolejności przeznaczona dla osób otrzymujących pomoc społeczną, jako alternatywa bonów na tradycyjną żywność. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 16 , Loc. 236-38

Na kartach Algeny skrytykował również mocno teorię ewolucji Karola Darwina, która według niego była wytworem kapitalizmu ery przemysłowej, a nie teorią naukową. Profesor Stephen Jay Gould, znany zoolog i geolog z Uniwersytetu Harvarda oraz świetny popularyzator nauki (jego książki zostały przetłumaczone między innymi na język polski) o lewicowych poglądach, w recenzji Algeny zamieszczonej w 1985 roku na łamach „Discover”8 nie zostawił na tej książce suchej nitki. Uznał ją bowiem za sprawnie napisany traktat będący jednak antyintelektualną propagandą udającą naukę. „Chyba nigdy nie czytałem tak tandetnej książki, która byłaby reklamowana jako poważna wypowiedź znanego intelektualisty” – pisał Gould. Stawia on tezom Rifkina pięć głównych zarzutów. Po pierwsze, autor Algeny spiera się na jej kartach nie z prawdziwą teorią ewolucji, ale z jej wręcz absurdalną karykaturą, uciekając się między innymi do używania argumentów kreacjonistów walczących zaciekle z darwinizmem. Na przykład: żywe komórki są zdaniem Rifkina zbyt skomplikowane, by mogły wyewoluować przez przypadek, gdyż prawdopodobieństwo takiego zdarzenia miałoby być znikome. Sugeruje również, że w ogóle darwinizm jest pseudonaukowy. Co więcej, w swoich atakach na ewolucję Rifkin – co Gould zauważa z pewnym rozbawieniem – posługuje się także teorią punktualizmu (według której gatunki powstają bardzo szybko, a później nie ulegają już gwałtownym przemianom) autorstwa… Goulda, ale znów w jakiejś zupełnie karykaturalnej formie. Zarzut numer dwa: Rifkin nie rozumie tego, ani czym jest nauka, ani jak działa. Ciągle na przykład myli fakty z teoriami. Po trzecie, amerykański aktywista nie szanuje zasad uczciwej debaty, gdyż zniekształca i trywializuje argumenty przeciwników po to, żeby swoje wątpliwe twierdzenia przedstawić w różowym świetle. Pisze na przykład, że ewolucjoniści nie mają pojęcia o drzewie rodowym koni, powołując się na wystawę w Amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej, która odbyła się w… 1905 roku. Szczątki przodków koni ułożono na niej według wielkości kości, a nie według ich genealogii. „Racja, Jeremy, to była bardzo kiepska wystawa, ale mógłbyś przeczytać książkę Horses George’a Gaylorda Simpsona, żeby przekonać się, co wiemy na temat ewolucji tych zwierząt” – pisze Gould. Podaje również przykłady rzekomego obalenia przez Rifkina tez adwersarzy, których ci nigdy nie formułowali, albo takich, które sami dawno już porzucili. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 17 , Loc. 247-66

Jesienią 1996 roku kierownictwo Greenpeace’u w końcu dało się przekonać i postawiło Härlina na czele kampanii przeciwko inżynierii genetycznej w rolnictwie, oddelegowując wyłącznie do niej kilkunastu doświadczonych aktywistów. Nie była to decyzja opierająca się na dogłębnych analizach zagrożenia dla środowiska ze strony biotechnologii, konsultowana z ekspertami z różnych dziedzin nauki. Wiele wskazuje na to, że najważniejszą rolę odegrało poczucie misji i zapał jednego człowieka: Benedikta Härlina. Osoby bez wyższego wykształcenia[8] i specjalistycznej wiedzy z dziedziny biotechnologii, biologii i rolnictwa. Za to głęboko wierzącej w credo Jeremy’ego Rifkina. I zahartowanej w walce z lat osiemdziesiątych, więc dobrze wiedzącej, jak organizuje się głośne i ostre protesty. A zatem idealnej do poprowadzenia wielkiej wojny z biotechnologią. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 27 , Loc. 412-18

A polegało ono na selekcji osobników pod kątem pożądanych cech behawioralnych (między innymi przywiązania do ludzi i łagodności wobec nich), a później nastąpiło zmienianie wyglądu psów również dzięki selekcji i krzyżówkom. Po tysiącach lat (udomowienie wilka nastąpiło prawdopodobnie około czterdziestu tysięcy lat temu) doczekaliśmy się ras z wyglądu i zachowania nawet nieprzypominających swojego dzikiego przodka. Zmiany te to nic innego jak rezultat modyfikacji genetycznych. Bardzo dużych. Do tego stopnia – jak mówił na owym wykładzie profesor Golik – że współczesny naukowiec wyposażony w najnowocześniejsze narzędzia inżynierii genetycznej nie byłby w stanie ich dokonać. Czyli przemienić wilka, manipulując jego DNA, w malutkiego terriera. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 29 , Loc. 443-49

Pierwszą uprawianą celowo przez człowieka rośliną była zapewne pszenica samopsza (Triticum monococcum). Niedługo później ludzie zaczęli wysiewać również płaskurkę (Triticum turgidum), od której pochodzi między innymi jej udomowiona wersja w postaci odmian pszenicy durum używanych dziś do produkcji makaronów. Z czasem samopszę i płaskurkę zaczęła wypierać pszenica zwyczajna (Triticum aestivum), powstała z połączenia materiału genetycznego trzech różnych gatunków traw. To właśnie z jej ziaren wypieka się dziś większość chleba na świecie. Podbiła ona światowe uprawy: 95 procent zasiewów pszenicy to setki odmian[11] właśnie Triticum aestivum. Na drugim miejscu znajdują się różne odmiany pszenicy durum (prawie 5 procent)17. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 30 , Loc. 459-65

Pod koniec lat pięćdziesiątych XX wieku znów zdarzyło się coś istotnego. Francuski botanik Georges Morel zajął się ziemniakami zaatakowanymi przez pewnego wirusa powodującego deformację liści. Naukowiec zauważył, że nawet w bardzo zainfekowanych roślinach pewne ich fragmenty nie zostały dotknięte chorobą. Pobrał więc z nich komórki, by hodować je na szalce laboratoryjnej (in vitro), traktując mieszaniną substancji odżywczych i roślinnych hormonów. Dzięki temu przekształciły się w tysiące identycznych roślin, czyli genetycznych klonów wyjściowego ziemniaka (w dodatku wolnych od infekcji wirusowej). Tak narodziła się nowa technika hodowli roślin, dziś stosowana na masową skalę, na przykład przez producentów storczyków. Większość z wystawionych w kwiaciarniach i sklepach powstaje właśnie w ten sposób: klonowania poprzez namnażanie komórek na szalce laboratoryjnej i przekształcania ich w całe rośliny. Manipulowanie komórkami w laboratorium — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 37 , Loc. 566-73

W XX wieku wprowadzono do hodowli roślin jeszcze dwie ważne nowe metody. Po pierwsze, na początku ubiegłego stulecia zaczęto wykorzystywać w przypadku niektórych roślin uprawnych zjawisko „wybujałości mieszańców” (heterozji). Dzięki niemu, krzyżując na przykład odmiany kukurydzy o różnych pożądanych cechach, można uzyskać nasiona, z których wyrosną tak zwane hybrydy kumulujące w sobie owe różne dobre cechy. Minusem tej metody jest zjawisko tracenia w następnych pokoleniach – na skutek działania naturalnych mechanizmów rządzących dziedziczeniem – części cech (na przykład zdolności wysokiego plonowania). Z tego powodu rolnicy co roku kupują nowe nasiona hybryd tworzonych przez hodowców roślin uprawnych. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 38 , Loc. 580-85

Jeszcze w latach pięćdziesiątych XX wieku, gdy z dumą starano się prezentować przykłady zaprzęgania energii nuklearnej do celów pokojowych, wykorzystywanie mutagenezy radiacyjnej wywoływało ekscytację. Amerykańska firma Oak Ridge Atom Industries sprzedawała „Supernasiona atomowo naenergetyzowane” i na przykład za dolara można było kupić opakowanie nasion maku potraktowanych promieniowaniem gamma. To było coś w rodzaju ogrodniczych „jajek z niespodzianką”, czyli nie wiadomo, jaki mutant mógł z nich wyrosnąć: o jakim dokładnie kolorze, kształcie kwiatów czy wielkości. Z kolei w Londynie powołano do życia Stowarzyszenie Ogrodników Atomowych, mające promować i upowszechniać mutagenezę radiacyjną. Do historii rolnictwa przeszło spotkanie w 1959 roku w siedzibie Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, podczas którego zaproszonym naukowcom i politykom zaprezentowano między innymi orzeszki ziemne o niezbyt wdzięcznej nazwie NC 4x. NC – gdyż powstały na North Carolina State University – Uniwersytecie Stanowym Karoliny Północnej, 4x – bo była to czwarta odmiana powstała na tej uczelni, która została potraktowana dużymi dawkami promieniowania X (rentgenowskiego). Orzeszki smakowały normalnie, ale miały wielkość migdałów — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 39 , Loc. 592-602

Według szacunków dzięki mutagenezie powstało ponad trzy tysiące odmian roślin uprawnych, spośród których wiele rośnie dziś na polach całego świata23. Są wśród nich pszenica, ryż, owies, jęczmień, grejpfrut, sałata i fasola. Fani włoskiego spaghetti z dużym prawdopodobieństwem jedzą to przygotowane z pszenicy durum o nazwie Creso. Nawet jedna trzecia zasiewów pszenicą durum na Półwyspie Apenińskim to właśnie ta odmiana powstała dzięki bombardowaniu nasion neutronami. Spośród setek rodzajów pszenicy wysiewanych na całym świecie aż dwieście to wynik mutagenezy radiacyjnej bądź chemicznej. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 40 , Loc. 607-12

Pomocna w tym okazała się bakteria Agrobacterium tumefaciens, żyjąca w glebie i wywołująca u roślin chorobę nazywaną guzowatością korzeni. Jak sugeruje jej nazwa, na korzeniach pojawiają się guzowate narośle, które są skutkiem wstawienia przez bakterię fragmentu własnego DNA do materiału genetycznego rośliny. Dzięki temu mikrob ów zmusza ją do produkcji substancji nieprzydatnych roślinie, za to cennych dla siebie. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 45 , Loc. 690-93

w USA pojawiła się na sklepowych półkach pierwsza komercyjnie uprawiana roślina jadalna zmodyfikowana narzędziami inżynierii genetycznej – pomidor o nazwie FlavrSavr. Był on dziełem niedużej firmy biotechnologicznej Calgene z Kalifornii, które miało zrewolucjonizować amerykański rynek pomidorów. Jego modyfikacja polegała na dodaniu do DNA zmienionej wersji genu[12] odpowiedzialnego za produkcję poligalakturonazy – enzymu rozkładającego ścianę komórkową, czyli powodującego mięknięcie, dojrzewanie, a w końcu psucie się pomidorów. Zabieg ten znacząco spowalniał te procesy, co – w teorii – dawało dwie istotne korzyści. Po pierwsze, taki pomidor mógł znacznie dłużej leżeć na sklepowej półce i w domu konsumenta. Po drugie, warzywa te w tradycyjnym procesie produkcji są zrywane jeszcze niedojrzałe, a następnie – podczas transportu bądź składowania – traktuje się je etylenem. Gaz ten działa jak hormon roślinny powodujący dojrzewanie. Dzięki FlavrSavr spodziewano się zbierać niemal w pełni dojrzałe owoce. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 47 , Loc. 717-26

Ciekaw jestem, co Rifkin miałby do powiedzenia o całkowicie naturalnym zjawisku, które fachowo określa się w biologii mianem „horyzontalnego transferu genów”. Polega ono właśnie na naturalnym „przeskakiwaniu” genów między bardzo odległymi ewolucyjnie gatunkami. Znane są dobrze przypadki transferu fragmentów DNA z bakterii do drożdży (czyli grzybów) i do owadów oraz z grzybów do zwierząt. W 2011 roku ukazała się praca naukowa42, której autorzy twierdzą, że pewien gen przewędrował z DNA człowieka do materiału genetycznego bakterii wywołującej rzeżączkę. Transfer w drugą stronę nastąpił natomiast w przypadku mikroskopijnego pasożyta człowieka, świdrowca amerykańskiego, którego geny wbudowane w DNA człowieka są przekazywane następnym pokoleniom (dziedziczone)43. Szacuje się też, że około 8 procent ludzkiego DNA może pochodzić od wirusów44 (tu pojawia się kwestia, której nie będę jednak rozwijał – czy wirusy można uznać za organizmy żywe; jedno da się o nich wszakże z pewnością powiedzieć: są tworami posiadającymi materiał genetyczny, do którego powielania zmuszają zainfekowane przez siebie organizmy). W 2016 roku naukowcy zidentyfikowali trzydzieści sześć konkretnych wirusów w DNA dwóch i pół tysiąca ludzi45. Nie tak dawno odnaleziono zaś sto czterdzieści pięć genów (których rola jest na razie nieznana) „zapożyczonych” przez człowieka głównie od bakterii i grzybów46. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 59 , Loc. 904-17

Rok wcześniej naukowcy opublikowali z kolei ciekawą pracę dowodzącą, że w materiale genetycznym batatów (słodkich ziemniaków) i ich dzikich krewnych znajduje się DNA pochodzące od bakterii Agrobacterium tumefaciens47. Rośliny te są więc naturalnymi przykładami GMO. Inni badacze poinformowali zaś o odkrytej bardzo ciekawej relacji pomiędzy pasożytniczymi osami, motylami i wirusami. Otóż osy wykorzystują ciała larw motyli, składając w nich jaja. W jajach zaś znajdują się również wirusy, które „pomagają” osom, infekując komórki gąsienic i osłabiając ich układ odpornościowy, co z kolei umożliwia rozwój larw owadów. Analiza genomu dwóch gatunków motyli – ofiar pasożytniczych os – wykazała obecność w ich DNA fragmentów materiału genetycznego wirusa. Jednak największym zaskoczeniem było odnalezienie także kawałków DNA (w tym całych genów) pasożytniczych os48! — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 60 , Loc. 917-25

Pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku naukowcy z Uniwersytetu Hawajskiego zaczęli pracę nad odmianami papai odpornymi na pewnego wirusa dewastującego plantacje tej rośliny na hawajskich wyspach. Udało się taką cechę uzyskać dzięki umieszczeniu niektórych genów owego wirusa w DNA papai. Dziś większość tych owoców rosnących na Hawajach to właśnie odmiany GMO. Dlaczego są one dla Jeremy’ego Rifkina i Greenpeace’u nieakceptowalne, skoro człowiek zrobił coś, co zachodzi w naturze – czyli przeniósł niektóre geny wirusa do rośliny? Nie powstał przecież dzięki temu żaden nowy gatunek papai – wygląda ona identycznie jak owoce nie-GMO, tak samo smakuje, jest równie bezpieczna dla konsumentów i dla środowiska naturalnego. We wspomnianym już wywiadzie Rifkina dla telewizji PBS dziennikarz zapytał go właśnie o zmodyfikowaną papaję, wskazując, że umieszczenie w niej wirusowych genów było jedynym sposobem na uratowanie plantacji tej rośliny na Hawajach. Amerykanin odpowiedział na to tylko tyle: oczywiście są korzyści krótkoterminowe, natomiast prawdziwe koszty pojawiają się później. Co dokładnie Rifkin miał na myśli, nie wiadomo, gdyż żadnych negatywnych skutków wprowadzenia odpornej na wirusy papai do dziś nie odnotowano. Wręcz przeciwnie – plantacje mają się świetnie. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 61 , Loc. 925-35

W przypadku roślin GMO patentowaniu nie podlega jednak na przykład cała kukurydza czy jakieś bakteryjne geny występujące w naturze, a jedynie konstrukt genetyczny, który wprowadza się do rośliny. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 63 , Loc. 959-60

Jako ciekawostkę dodam, że Rifkin na celownik wziął sobie nie tylko biotechnologię. Pod koniec lat osiemdziesiątych bezskutecznie próbował opóźnić wystrzelenie sondy kosmicznej Galileo, mającej badać Jowisza i jego księżyce. Źródłem zasilania pojazdu podczas lotu w przestrzeni kosmicznej były radioizotopowe generatory termoelektryczne, które zamieniały ciepło powstające na skutek rozpadu radioaktywnego plutonu w prąd. Rifkin twierdził – monstrualnie wyolbrzymiając zagrożenie – że w razie katastrofy rakiety wkrótce po starcie na Florydę spadnie bardzo groźny deszcz radioaktywnego plutonu — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 65 , Loc. 996-1000

Tyle że znów: u zwykłych odbiorców, niemających pojęcia, iż całe rolnictwo opiera się od tysięcy lat na modyfikacjach genetycznych, powstawało wrażenie, iż do tej pory jedli „naturalną żywność”, a teraz na polach zacznie rosnąć coś dziwnego, genetycznie – a więc fundamentalnie – zmodyfikowanego w laboratorium. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 70 , Loc. 1071-73

Rifkin nie twierdził wprawdzie, że genetycznie zmodyfikowany pomidor będzie jakoś szczególnie groźny dla zdrowia ludzi, ale powtarzał swoją mantrę: nikt nie może udowodnić, iż jest całkowicie bezpieczny (co było manipulacją, gdyż nie da się udowodnić, że cokolwiek jest w stu procentach bezpieczne; zawsze istnieje jakieś, choćby minimalne, prawdopodobieństwo pojawienia się nieprzewidzianych negatywnych skutków). — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 71 , Loc. 1084-87

Był to początek nieoficjalnego moratorium wobec roślin GMO – zarówno ich uprawy, jak i sprowadzania jako surowca do produkcji pasz czy żywności – które obowiązywało do 2003 roku. Musiało zostać zniesione, gdyż kilka krajów, między innymi USA, zaskarżyło na forum Światowej Organizacji Handlu działania UE jako przejaw nieuczciwej konkurencji. Europejczycy nie byli tam w stanie przedstawić żadnych wiarygodnych dowodów naukowych, gdyż takich po prostu nie było, że rośliny GMO stanowią większe zagrożenie dla zdrowia ludzi i środowiska naturalnego od odmian konwencjonalnych. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 84 , Loc. 1287-92

To, jak ten cały bizantyjski system autoryzacji GMO działa, świetnie pokazuje historia kukurydzy 1507, odpornej na herbicyd glufosynat i produkującej jedno z białek Bt. Wyhodowała ją firma Pioneer/DuPont, która stosowny wniosek o dopuszczenie do upraw złożyła już w 2001 roku. Tylko że wtedy obowiązywało nieoficjalne moratorium na rośliny GMO w Unii Europejskiej. W 2005 roku Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności wydał pozytywną opinię: kukurydza 1507 jest bezpieczna dla środowiska, zwierząt i ludzi. Zgodnie z procedurą trafiła ona do Komisji Europejskiej, ale wtedy niektóre kraje przeciwne GMO zgłosiły zastrzeżenia. W 2006 roku Komisja znów więc skierowała sprawę do EFSA, a ta ponownie wydała pozytywną opinię. Takie odbijanie piłeczki trwało jeszcze kilka lat, a kukurydza 1507 została oceniona w sumie siedem razy, zawsze otrzymując zielone światło od ekspertów z EFSA. Zgodnie z unijnymi przepisami decyzja Komisji Europejskiej powinna zostać wydana w ciągu maksymalnie pięciu miesięcy od uzyskania dokumentów z EFSA. Tak się jednak nie stało. Wkurzony Pioneer/DuPont w 2010 roku skierował do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości skargę na Komisję. I trzy lata później sąd przyznał rację firmie, stwierdzając, że bezprawnie opóźniano proces autoryzacji kukurydzy 1507. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 86 , Loc. 1314-24

Każde GMO bowiem uznano z automatu za potencjalne zagrożenie dla bioróżnorodności, wymagające stosowania specjalnych procedur. Zbieżność tych zapisów z tezami głoszonymi przez Jeremy’ego Rifkina nie jest więc przypadkowa. Zresztą także we wspomnianej konwencji z Rio znalazło się coś, co bardzo uradowało Amerykanina. Chodzi o dość nieprecyzyjnie sformułowaną tak zwaną zasadę przezorności. Mówi ona, że jeśli dostępna wiedza nie pozwala na precyzyjne oszacowanie możliwości wystąpienia jakichś niepożądanych zdarzeń w wyniku wprowadzenia danej technologii, to należy podjąć działania prewencyjne, na przykład polegające na czasowym jej zakazaniu do momentu upewnienia się, iż jest bezpieczna67. Przy bardzo pryncypialnej wykładni zasady przezorności da się zatem wstrzymać rozwój każdej nowej technologii, gdyż nie można całkowicie wykluczyć możliwości pojawienia się jakichś negatywnych nieprzewidzianych skutków i precyzyjnie ich oszacować. Innymi słowy – każda technologia obarczona jest jakimś ryzykiem. Unia Europejska wobec GMO zastosowała właśnie taką radykalną wykładnię zasady przezorności. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 88 , Loc. 1347-56

Na przykład Dariusz Matuszka spod Raciborza, z którym przeprowadziłem na początku 2013 roku wywiad dla „Polityki”, obsiewał nią sto osiemdziesiąt pięć hektarów w swoim liczącym czterysta trzydzieści hektarów gospodarstwie. Jak mi wówczas tłumaczył, zdecydował się na zakup MON 810, gdyż nie musiał jej pryskać pestycydami zabijającymi groźnego szkodnika, czyli omacnicę prosowiankę. Kukurydza GMO dawała też znacznie wyższe plony – około dwóch ton więcej z hektara. Jak się tylko spojrzało na pola, gdzie rosła kukurydza konwencjonalna i ta zmodyfikowana, to od razu było widać, że ta druga jest o wiele zdrowsza. Dlatego każdy rolnik łatwo rozpoznawał, kto w okolicy ma MON 810, a kto zwykłą – na przykład u sąsiadów łodygi łamały się, bo drążyła je omacnica – mówił Matuszka68. I dodawał, że choć nasiona były droższe o sto złotych na hektar, to przy wyższym plonowaniu miał wówczas, ostrożnie licząc, osiemset złotych zysku z hektara. Opowiedział przy okazji ciekawą historię. Otóż w 2011 roku zgłosiła się do niego firma produkująca kaszki dla dzieci oparte na mączce kukurydzianej i pobrała z pól próbki kukurydzy MON 810 oraz niezmodyfikowanej, a później przysłała wyniki badań. Okazało się, że nasiona GMO były zdrowsze. Z prostego powodu: gdy kukurydzę atakowała omacnica i osłabiała roślinę, zaczęły się na niej rozwijać grzyby produkujące rakotwórcze toksyny. Dla specjalistów doświadczenia Dariusza Matuszki nie są żadnym zaskoczeniem, gdyż potwierdza to literatura naukowa69. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 91 , Loc. 1384-98

W polskim rozporządzeniu zakazującym upraw MON 810 można było również przeczytać, że nasz rząd popiera argumentację w tej sprawie Austrii, Francji i Węgier, które wcześniej od nas wprowadziły moratoria. Władze tych państw, podobnie jak Polski, na siłę szukały dowodów szkodliwości GMO. Jednak ich argumenty były wielokrotnie odrzucane przez EFSA. Z tego samego powodu politycy francuscy mieli poważne problemy u siebie. W listopadzie 2011 roku Sąd Najwyższy Francji uznał bowiem tamtejsze moratorium na uprawy zmodyfikowanej genetycznie kukurydzy za sprzeczne z prawem i je anulował. Jednak politycy, znajdujący się pod silnym naciskiem lobby anty-GMO, za chwilę wprowadzili nowe moratorium. Polski rząd musiał zaś mocno „kombinować” właśnie z pyłkiem i miodem, gdyż jego argumentacji przeczyły nawet badania polskich naukowców zrealizowane za… rządowe pieniądze. Koordynował je państwowy Instytut Hodowli i Aklimatyzacji Roślin (IHAR). Były to duże eksperymenty polowe wykonane na powierzchni około dziewięćdziesięciu hektarów w całej Polsce. Sprawdzono trzy rzeczy: Czy da się skutecznie odseparować różne rodzaje upraw kukurydzy – konwencjonalne, organiczne i GMO? Czy MON 810 jest bezpieczna dla innych owadów niż szkodniki kukurydzy? I czy jej uprawy dają wyższe plony w rejonach występowania omacnicy prosowianki? Na wszystkie te pytania uzyskano odpowiedź twierdzącą. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 92 , Loc. 1405-17

Niektóre odrzucały także przyjmowanie pomocy żywnościowej w postaci ziarna GMO przeznaczonego dla głodujących ludzi. Do takich szokujących wydarzeń doszło w 2002 roku w Zambii. Ponad dwa miliony obywateli tego kraju cierpiało wówczas z powodu klęski głodu, więc różne państwa pospieszyły z pomocą. W ramach Światowego Programu Żywnościowego ONZ rząd USA wysłał trzydzieści pięć tysięcy ton kukurydzy w postaci ziarna i mąki. Jednak ówczesny prezydent Zambii Levy Mwanawasa zabronił rozdawać ją ludziom, nazywając amerykańską pomoc „trucizną”. Dlaczego? Bo była to kukurydza GMO. Nie pomogły żadne zapewnienia, że jest bezpieczna, ani oferta Amerykanów, by zambijscy naukowcy polecieli do USA przekonać się na miejscu, jak sprawy wyglądają. Nie działał również argument, że miliony mieszkańców Stanów Zjednoczonych jedzą dokładnie tę samą kukurydzę. „The Economist” – jedno z niewielu czasopism zachowujących wówczas racjonalną postawę wobec biotechnologii rolniczej – dramatycznie pytał w tytule artykułu opisującego sytuację w Zambii: „Lepiej umrzeć, niż jeść GMO?”73. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 97 , Loc. 1483-92

Zambijscy politycy, którym żywności raczej nie brakowało, sami nie wpadli na tak skandaliczny pomysł. Greenpeace informował rząd tego kraju, że w wypadku wykorzystania amerykańskiego ziarna przez rolników w uprawach załamie się eksport żywności organicznej do Europy. Pola zostaną bowiem „skażone” kukurydzą GMO. Amerykańska organizacja Genetic Food Alert mówiła z kolei zambijskim władzom o nieznanym ryzyku dla zdrowia, a brytyjska Farming and Livestock Concern twierdziła, że z kukurydzy GMO w ciele człowieka mogą powstać wirusy podobne do HIV — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 98 , Loc. 1492-97

Firma Monsanto zgodziła się udostępnić za darmo drobnym rolnikom z pięciu afrykańskich krajów (Kenii, Tanzanii, Ugandy, Mozambiku i RPA) kukurydzę DroughtGard (a dokładnie modyfikację genetyczną MON 87460 opracowaną we współpracy z niemiecką firmą BASF (kukurydza stanowi podstawę wyżywienia około trzystu milionów mieszkańców Afryki). W normalnych warunkach nie daje ona wyższych plonów, ale gdy występują okresy suszy, pozwala zmniejszyć straty78. Kukurydza ta w połączeniu z odpornością na szkodniki (Monsanto podarowało również modyfikację zastosowaną w MON 810) powstaje w ramach programu WEMA (Water Efficient Maize for Africa), w którym uczestniczą instytucje publiczne, organizacje charytatywne (takie jak Fundacja Billa i Melindy Gatesów) i prywatne firmy. Jej zamknięte testy polowe zaczęły się w Kenii, Ugandzie i RPA w 2015 roku. Już teraz, na podstawie danych z dziewięciu biednych krajów Azji i Afryki Subsaharyjskiej, wyliczono79, że wzrost plonów dzięki odmianom ze zwiększoną tolerancją na suszę mógłby wynieść 18 procent w przypadku kukurydzy (a przy umiarkowanie długich okresach braku opadów nawet do 35 procent), 25 procent pszenicy i 10 procent ryżu. Susza zaś to w niektórych regionach Czarnego Kontynentu kwestia życia i śmierci. Na przykład w latach 1984–1985 w Rogu Afryki (Somalia, Etiopia) brak opadów zabił siedemset pięćdziesiąt tysięcy ludzi, a miliony pozbawił środków do życia. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 100 , Loc. 1527-39

Podobne korzyści jak w przypadku ryżu udałoby się osiągnąć w krajach azjatyckich, gdyby zezwolono tam na uprawy bakłażana Bt – szacuje się, że użycie chemicznych środków owadobójczych spadłoby o 40–60 procent, a wzrost plonów mógłby także sięgnąć aż 40–60 procent87. W 2009 roku władze Indii wydały już odpowiednie zezwolenie, niemniej akcje przeciwników GMO spowodowały jego zawieszenie trwające do dziś. Tylko Bangladesz w 2014 roku zgodził się na uprawy bakłażana Bt odpornego na szkodniki. W Azji oprócz bawełny to właśnie warzywa są tym rodzajem roślin, które wymagają największej liczby oprysków pestycydami. W Indiach rolnicy robią to nawet do trzydziestu razy w trakcie jednego sezonu w uprawach bakłażanów, co skutkuje problemami ze zbyt wysokim poziomem pozostałości pestycydów w tych warzywach88. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 103 , Loc. 1578-85

Kiedy więc pod koniec lat dziewięćdziesiątych rozeszła się wieść o trwających testach genetycznie zmodyfikowanych odmian potrafiących skutecznie bronić się przed tym owadem, rolnicy nie mogli doczekać się wydania przez rząd zezwoleń na ich uprawy. Nasiona szybko i nielegalnie wydostały się z testowych poletek i zaczęły być chałupniczo krzyżowane z konwencjonalną bawełną (dlatego wspomniana już akcja „Kremowania Monsanto” nie spotkała się z poparciem rolników95). Kiedy w 2002 roku oficjalnie zezwolono na uprawy trzech odmian bawełny Bt, równolegle dynamicznie rozwijał się rynek nielegalnych nasion. Szacuje się, że dwa lata później aż połowa bawełny GMO była piracka, a w stanie Gudźarat nawet do 90 procent upraw96. Sprzyjał temu fakt, że materiał siewny na licencji Monsanto był początkowo aż cztery razy droższy od konwencjonalnego (w następnych latach cena spadła dwukrotnie). Ale nawet to nie zniechęcało rolników, gdyż wysokie ceny nasion z nawiązką rekompensowało mniejsze zużycie pestycydów. Przed wprowadzeniem odmian bawełny Bt w Indiach do wyprodukowania kilograma bawełny potrzeba było 5,9 grama pestycydów, a w 2010 roku już tylko 0,9 grama97. Lokalnie spadki ich sprzedaży sięgały nawet 60 procent! — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 107 , Loc. 1626-37

Wprowadzanie biotechnologii w Indiach odbywało się bowiem w rzeczywistości przypominającej anarchistyczny rolniczy kapitalizm (jak ujął to profesor Ronald Herring z Uniwersytetu Cornell, jeden z uczonych analizujących sytuację tamtejszych rolników)99. Wbrew opowieściom o restrykcyjnych patentach chroniących amerykańską korporację produkt Monsanto został powielony podobnie jak kopiowało się kiedyś w Azji na wielką skalę płyty CD i DVD z filmami, muzyką i programami komputerowymi. W pewnym momencie pojawiły się nawet nasiona bawełny (i pewnie są tam do dziś) z genem Bt uzyskanym w państwowych chińskich instytutach badawczych. Sytuacji tej sprzyja indyjskie prawo, pozwalające rolnikom bez żadnych restrykcji wymieniać się nasionami z własnych zbiorów — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 108 , Loc. 1646-52

Chciałbym na koniec tej historii wspomnieć jeszcze o pewnym bardzo smutnym wydarzeniu z 8 sierpnia 2013 roku. Tego dnia na jedno z filipińskich pól testowych wdarło się około czterystu aktywistów anty-GMO (między innymi z organizacji MASIPAG współpracującej z Greenpeace’em)112. Niszczyli rosnący tam złoty ryż, wyrywając go z korzeniami. Na całym świecie odezwały się wówczas głosy oburzenia, a internetową petycję potępiającą takie działania i zainicjowaną przez grupę znanych naukowców podpisało prawie siedem tysięcy osób. W połowie zaś 2016 roku aż stu dwudziestu czterech laureatów Nagrody Nobla (czyli około jednej trzeciej wówczas żyjących) podpisało list w obronie złotego ryżu i roślin GMO. W tym bezprecedensowym dokumencie można przeczytać między innymi: Wzywamy Greenpeace i jego zwolenników, aby ponownie przyjrzeli się doświadczeniom rolników i konsumentów na całym świecie z plonami upraw roślin oraz żywnością ulepszaną dzięki biotechnologii, uznali odkrycia renomowanych organizacji naukowych, ustalenia odpowiednich urzędów oraz agencji i porzucili kampanię przeciwko GMO, a szczególnie przeciwko genetycznie zmodyfikowanemu ryżowi — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 114 , Loc. 1748-58

Jak bowiem przekonująco wykazał doktor Philipp Aerni z Uniwersytetu w Zurychu116, ceniony badacz wpływu nauki i technologii na zrównoważony rozwój, większość organizacji zwalczających rośliny GMO w Azji, Afryce czy Ameryce Południowej została założona przez europejskie organizacje pozarządowe i jest wspierana publicznymi pieniędzmi płynącymi poprzez agencje Unii Europejskiej mające pomagać biednym krajom. Ci wpływowi przeciwnicy biotechnologii to w większości mieszkańcy sytego Starego Kontynentu, którzy sami siebie obsadzili w roli adwokatów praw drobnych rolników z państw rozwijających się (a raczej tego, jak sobie wyobrażają, że owe prawa powinny wyglądać). — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 116 , Loc. 1774-79

Inna grupa chińskich badaczy ustaliła natomiast120, że gdy na danym terenie co najmniej 65 procent powierzchni obsiane zostanie bawełną Bt, to zyskują również sąsiadujące uprawy konwencjonalnych odmian tej rośliny. O ponad 90 procent spada na nich liczebność pewnej ćmy szkodnika, a dzięki temu o 69 procent maleje zużycie zabijających ją pestycydów. Odnoszą więc korzyści rolnicy nieuprawiający roślin GMO, co nazwano „efektem halo”. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 118 , Loc. 1806-10

No i nie mniej ważna informacja: szacuje się, że od lat dziewięćdziesiątych XX wieku zwierzęta i ludzie zjedli ponad dwa biliony posiłków zawierających GMO i nikomu modyfikacje genetyczne nie zaszkodziły, gdyż nie odnotowano żadnego udokumentowanego przypadku takiej sytuacji129. Bezpieczeństwo stosowania inżynierii genetycznej potwierdzają liczone już w tysiącach badania, raporty i publikacje naukowe oraz stanowiska najbardziej prestiżowych gremiów uczonych (w tym Polskiej Akademii Nauk) tudzież instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo żywności130. Rośliny GMO nie zaszkodziły też środowisku bardziej niż odmiany konwencjonalne, w tym te uprawiane przez rolników organicznych. Przytoczone powyżej dane wskazują wręcz na coś przeciwnego – ulżenie środowisku naturalnemu. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 122 , Loc. 1858-65

Inne badania potwierdzają ten powszechny brak zorientowania w temacie biotechnologii rolniczej. Na przykład w 2011 roku prawie połowa mieszkańców dziesięciu europejskich krajów, w tym Polski, zgadzała się ze stwierdzeniem, że tylko pomidory GMO, w przeciwieństwie do konwencjonalnych, zawierają jakiekolwiek geny (takiej odpowiedzi udzieliło 52,2 procent Polaków, a Amerykanów 52,4 procent)135. Trudno zatem się dziwić, że w 2015 roku aż 80 procent badanych w USA opowiadało się za specjalnym oznakowaniem żywności zawierającej DNA!136 A ludzie — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 124 , Loc. 1890-95

Ciekawym głosem w powyższej dyskusji jest publikacja grupy belgijskich naukowców, która w 2015 roku ukazała się na łamach „Trends in Plant Science”137. Według nich pewne specyficzne intuicje i emocje czynią ludzki umysł wyjątkowo podatnym na negatywny przekaz w sprawie GMO. Po pierwsze, jesteśmy wyposażeni w coś, co Belgowie określają mianem „ludowej biologii”. Mamy mianowicie przekonanie, iż organizmy żywe posiadają niezmienną i określającą ich przynależność istotę (lub „rdzeń” czy też „esencję”). Mogło to w zamierzchłych czasach służyć naszym przodkom do bardzo szybkiego rozpoznawania w środowisku na przykład drapieżników. „Tygrysowatość” zbliżającego się obiektu była natychmiast identyfikowana przez nasz umysł i nie myliła się z „antylopowatością” czy „hienowatością”. Dzisiaj zaś ludzie zaczęli utożsamiać DNA z ową intuicyjnie rozumianą „esencją” organizmów. W jednym z badań ponad połowa respondentów gotowa była zgodzić się ze stwierdzeniem, że pomidor, do którego skopiowano jakieś pojedyncze geny ryby, miałby rybi smak. Dlatego ekoaktywiści tak chętnie posługują się propagandowymi obrazkami rzekomych roślin GMO, które wyglądają jak skrzyżowanie pomidora z rybą czy brokuła ze ślimakiem. A Greenpeace w swoich materiałach propagandowych pisze o „genach skorpiona” w kukurydzy czy „genach ropuchy” w ziemniaku oraz zawsze określa rośliny GMO mianem „mutantów”. Po drugie, ludzie mają skłonność do myślenia teleologicznego, czyli doszukiwania się celów, dla których otaczająca rzeczywistość jest stworzona czy zbudowana w ten konkretny, a nie inny sposób. Natura ma więc swoją zaplanowaną konstrukcję, a inżynierowie genetyczni próbują ją naruszyć. „Bawią się w Pana Boga”, łamiąc święte prawa natury. To zaś może prowadzić do ekologicznej katastrofy, która zburzy ustalony celowo porządek. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 125 , Loc. 1906-20

Wstręt może więc być jednym z kluczy do zrozumienia trwałości lęków wobec roślin GMO. Profesor Jonathan Haidt, naukowa gwiazda współczesnej amerykańskiej psychologii społecznej, w swojej słynnej książce Prawy umysł. Dlaczego dobrych ludzi dzieli religia i polityka? pisze, że właśnie na odczuciu wstrętu zbudowany został jeden z zaproponowanych przez niego pięciu uniwersalnych fundamentów ludzkiej moralności, czyli „świętości/upodlenia”. Pierwotnie wyewoluował on w odpowiedzi na dylematy naszych przodków wszystkożerców, którzy z jednej strony cały czas musieli poszukiwać nowych pokarmów, a z drugiej strony mieć się na baczności, dopóki nowe pożywienie nie okaże się bezpieczne. Stąd zaś prowadziła długa droga do odczuwania „świętości” lub „nieczystości” innych ludzi, ich postępowania czy jakichś rzeczy. Przykładem włączania żywności w obszar moralności są zasady halal i koszerności138. I wiele wskazuje na to, że również GMO dla sporej grupy współczesnych ludzi stało się moralnie nieczyste, bo intuicyjnie budzące wstręt. Przekonani — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 126 , Loc. 1929-37

aktywiści anty-GMO nie lekceważą wyników badań naukowych. Taktyka jest inna. Ponieważ rezultaty eksperymentów i analiz świadczą na korzyść zmodyfikowanych za pomocą inżynierii genetycznej roślin oraz panuje w ich sprawie konsens wśród naukowców, nawet większy niż w kwestii globalnego ocieplenia141, podejmowane są próby dyskredytowania (na przykład poprzez oskarżenia o związki z biznesem biotechnologicznym) czy ignorowania wielu uczonych oraz eksponowania wyłącznie tych nielicznych, którzy wyrażają negatywną opinię na temat GMO. Część publiczności, zwłaszcza ta wykształcona, potrzebuje bowiem poparcia (przynajmniej do pewnego stopnia) swojego emocjonalnego sprzeciwu racjonalnymi argumentami. Do ludzi „uduchowionych” (na przykład wierzących w ową romantyczną wizję harmonijnej i niezmiennej przyrody) bardziej zaś trafiają argumenty podkreślające ingerowanie inżynierii genetycznej w porządek natury czy też „boski plan”. Z kolei osoby o lewicowych poglądach będą szczególnie wrażliwie reagowały na informacje o zdominowaniu biotechnologii przez chciwe koncerny, tworzące rośliny GMO wyłącznie z chęci zysku i panowania nad światem. Z kolei zwykłego Kowalskiego najbardziej zainteresuje odpowiedź na pytanie, czy kupowana przez niego żywność jest zdrowa. Propaganda ekoaktywistów przypomina więc bogate menu w restauracji – niemal każdy znajdzie w nim coś dla siebie. A dodatkowo wszystkie potrawy podlane zostały ciężkim sosem moralnego oburzenia i obrzydzenia. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 128 , Loc. 1955-67

Co bowiem łączy odporną na wirusy papaję z kukurydzą Bt? Nic, oczywiście poza tym, że obie te rośliny zostały zmodyfikowane za pomocą inżynierii genetycznej. Przecież samo użycie biotechnologicznych narzędzi nie powoduje, iż dana odmiana jest niebezpieczna lub wręcz przeciwnie – nie budzi żadnych obaw. O tym decyduje cecha, jaką do rośliny wprowadzono. Tymczasem ekoaktywiści przedstawiają to tak, jakby szkodliwość jakiejś rośliny X od razu przesądzała, że wszystkie inne rośliny GMO są złe. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 130 , Loc. 1984-87

Znajduje się na niej między innymi Linus Pauling, dwukrotnie uhonorowany Noblem: w 1954 roku w dziedzinie chemii oraz w 1962 roku Pokojową Nagrodą Nobla za wkład w kampanię przeciwko testom broni jądrowej w atmosferze. W pewnym momencie zaczął on propagować wymyśloną przez siebie „medycynę ortomolekularną”. Jest to pseudonaukowa koncepcja głosząca, że w chorym organizmie istnieje biochemiczna nierównowaga, którą można przywrócić za pomocą ortomolekuł, czyli „właściwych cząsteczek” (gr. orthós ‘właściwy’ i łac. molecula ‘cząsteczka’). Robi się to poprzez przyjmowanie wysokich dawek witamin, minerałów i mikroelementów. Przy czym Pauling niemal oszalał na punkcie witaminy C, którą uważał za najlepsze remedium na wiele chorób. Oczywiście wbrew danym naukowym. Takie poglądy bywają niebezpieczne, gdyż wsparte autorytetem noblisty mogą skłaniać chorych ludzi do porzucenia leków na rzecz niedziałających ortomolekuł. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 132 , Loc. 2011-18

Było to oświadczenie podpisane przez kilkudziesięciu naukowców (wśród nich przez noblistę Kary’ego Mullisa, laureata w dziedzinie chemii z 1993 roku), głoszące, że hipoteza związku wirusa HIV z chorobą AIDS jest podważana przez wielu specjalistów, więc należy podchodzić do niej ze sceptycyzmem i przeprowadzić ponowne badania. Tymczasem identyfikacji wirusa odpowiedzialnego za AIDS dokonały niezależnie dwa zespoły naukowców jeszcze w latach 1983–1984 i jego związek z tą chorobą (a właściwie z wieloma chorobami będącymi skutkiem upośledzenia układu odpornościowego) pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku został już wielokrotnie potwierdzony. Wśród sygnatariuszy owego oświadczenia znajdował się biolog molekularny z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley profesor Peter Duesberg. Twierdził on (i robi to do dziś), że wirus HIV jest nieszkodliwy i tylko „rezyduje” w organizmie człowieka. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 132 , Loc. 2023-30

Dałoby się tę historię potraktować jako smutną ciekawostkę, gdyby nie fakt, że kontestatorzy teorii HIV/AIDS dostali wsparcie od niektórych polityków, co z kolei miało tragiczne skutki. Ich poglądy bardzo się spodobały Thabo Mbekiemu, prezydentowi RPA w latach 1999–2008, który zaprosił między innymi profesora Duesberga do grona swoich doradców do spraw AIDS. Z powodu jego starań w RPA nie stosowano przez długi czas leków antywirusowych, nawet u kobiet w ciąży, u których potwierdzono obecność w organizmie wirusa HIV. Ocenia się, że kosztowało to życie około trzystu tysięcy ludzi, a trzydzieści pięć tysięcy dzieci przyszło na świat zainfekowanych wirusem. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 133 , Loc. 2033-38

Niekiedy ważną rolę odgrywały też pieniądze, co świetnie pokazali autorzy wydanej w 2011 roku książki Merchants of Doubt. How a Handful of Scientists Obscured the Truth on Issues from Tobacco Smoke to Global Warming [Handlarze wątpliwościami. Jak garstka naukowców ukrywała prawdę w kwestiach skutków palenia tytoniu i globalnego ocieplenia] Naomi Oreskes i Erik M. Conway. Opisali oni między innymi historię dwóch wybitnych amerykańskich fizyków, Fredericka Seitza i Fredericka Singera. Pierwszy w czasie II wojny światowej brał udział w budowie bomby atomowej, drugi przyczynił się do rozwoju technologii satelitarnych. Prywatnie łączyły ich skrajnie antysowieckie poglądy, wyrażające się w popieraniu inicjatyw na rzecz rozbudowy amerykańskiego arsenału nuklearnego. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 135 , Loc. 2055-61

W podobny sposób, czyli za pieniądze firm tytoniowych, Fred Singer współtworzył raport atakujący amerykańską Agencję Ochrony Środowiska za ogłoszenie, że również bierne palenie tytoniu jest szkodliwe. Nazwiska Seitza i Singera pojawiają się także w kampaniach kwestionujących związek freonów, czyli gazów używanych w agregatach chłodniczych i sprayach, ze zwiększaniem się dziury ozonowej w atmosferze (ozon, w dużym skrócie, chroni organizmy żywe przed najbardziej szkodliwym promieniowaniem ultrafioletowym). Gdy zaś gorącym tematem stało się globalne ocieplenie, tam również nie mogło zabraknąć Seitza i Singera po stronie denialistów — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 135 , Loc. 2068-72

Gwiazda kolejnej denialistki GMO, doktor Iriny Władimirownej Jermakowej, rozbłysła w 2005 roku. Ta rosyjska neurobiolog, pracująca wówczas w Instytucie Wyższej Aktywności Nerwowej i Neurofizjologii w Moskwie, podzieliła się z dziennikarzami informacją, że jej zespół przebadał grupę szczurów karmionych soją GMO i uzyskał zatrważające wyniki: wśród ich potomstwa śmiertelność była sześć razy większa niż u gryzoni jedzących zwykłą soję. W dodatku noworodki przychodziły na świat mniejsze i słabsze. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 142 , Loc. 2177-81

Zaniepokojona Komisja Europejska poprosiła Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności o ocenę badań Rosjanki. Podobnie postąpiły brytyjskie władze, nakazując Komitetowi Doradczemu ds. Nowej Żywności i Procesów dokładne przyjrzenie się sprawie, o której huczały media. I tu pojawił się zasadniczy problem. Obydwie instytucje nie miały czego ocenić, gdyż Jermakowa nie opublikowała rezultatów swoich eksperymentów w żadnym czasopiśmie naukowym! A przypomnę, że wydrukowanie pracy w renomowanym periodyku wiąże się z przedstawieniem szczegółów badań, procedury, z podaniem pełnych danych oraz zastosowanych metod analizy statystycznej. Dlatego zarówno EFSA, jak i ACNFP nie były w stanie wykonać powierzonego im zadania. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 143 , Loc. 2185-90

Czy Séralini rzeczywiście udowodnił szkodliwość zmodyfikowanej kukurydzy i roundupu? Nie. Po pierwsze, podzielenie dwustu szczurów na małe grupy po dziesięć osobników sprawiło, że trudno było wyciągnąć statystycznie znaczące wnioski: na przykład 20 procent grupy oznaczało tylko dwa szczury. Użyta rasa gryzoni sprague-dawley, często stosowana w eksperymentach biomedycznych, akurat do tych się zupełnie nie nadawała. Séralini bowiem prowadził swoje badania przez dwa lata, czyli cały okres życia gryzoni. Problem w tym, że szczury sprague-dawley pod koniec swojego życia bardzo często zapadają na nowotwory (taką mają genetyczną skłonność). Wykazano to już w 1973 roku150, uzyskując podobne wyniki do Séraliniego, tylko że gryzoniom podawano wyłącznie normalną karmę i nie prowadzono na nich żadnych badań. Francuski naukowiec udowodnił więc niezbicie, że stare szczury podatne na raka umierają na tę chorobę, gdy dożywają swoich dni. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 147 , Loc. 2249-56

Czy w takim razie Gilles-Éric Séralini to klasyczny denialista? Zacznijmy od tego, że Francuz jest współzałożycielem organizacji o nazwie Komitet na rzecz Badań i Niezależnych Informacji dotyczących Inżynierii Genetycznej (Committee for Research and Independent Information on Genetic Engineering, CRIIGEN), która powstała w 1999 roku i blisko współpracuje z Greenpeace’em. Główny jej cel stanowi zwalczanie roślin GMO, a Greenpeace współfinansował niektóre publikacje Séraliniego. Naukowiec otrzymał również spore wsparcie finansowe od producentów żywności organicznej oraz od sieci handlowych sprzedających ich produkty, między innymi 3,2 miliona euro od Auchan i Carrefoura152. Ale najbardziej zaskakujące są jego bliskie związki z francuską firmą Sevene Pharma, produkującą ziołowe środki homeopatyczne. Już sam ten fakt podważa wiarygodność Séraliniego jako rzetelnego naukowca. Dlaczego? Przez chwilę przyjrzyjmy się bliżej homeopatii. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 150 , Loc. 2292-2300

Jednak pogłoski o śmierci homeopatii okazały się przedwczesne. Jak piszą autorzy książki Lekarze czy znachorzy? Medycyna alternatywna pod lupą, Simon Singh i Edzard Ernst, przetrwała ona między innymi w Trzeciej Rzeszy, gdzie próbowano stworzyć Nową Niemiecką Medycynę. Odpowiadający za ten projekt Rudolf Hess, jeden z najbliższych współpracowników Adolfa Hitlera, okazał się gorącym zwolennikiem włączenia do niego homeopatii, jako dzieła niemieckiego lekarza i taniego sposobu produkcji medykamentów153. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 151 , Loc. 2312-16

Na naszym kontynencie powstało też dość silne lobby wspierane przez producentów homeopatycznych specyfików zarabiających duże pieniądze na sprzedawaniu de facto wody czy cukrowych kuleczek – jako rzekomych leków na najrozmaitsze choroby. Na tyle skuteczne, iż zdołało przeforsować w prawie Unii Europejskiej włączenie środków homeopatycznych do kategorii leków. Z tą, ogromnie istotną, różnicą, że o ile konwencjonalne medykamenty w procesie dopuszczenia na rynek muszą wykazać skuteczność w badaniach klinicznych, o tyle środki homeopatyczne nie. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 152 , Loc. 2321-25

Tymczasem Francuz zrobił bardzo dużo, aby wypromować ziołowe specyfiki homeopatyczne produkowane przez Sevene Pharma. Jest bowiem jej „konsultantem naukowym”, a ponadto w 2010 i 2011 roku opublikował dwa artykuły (wraz ze współpracownikami) w mało znanym i nisko ocenianym czasopiśmie „Journal of Occupational Medicine and Toxicology”. Dotyczyły one dwóch eksperymentów przeprowadzonych na liniach ludzkich komórek wątroby i nerek hodowanych in vitro. Według Séraliniego pięć homeopatycznych specyfików produkowanych przez Sevene Pharma chroni ludzkie komórki przed działaniem – uwaga! – roundupu, atrazyny (herbicydu stosowanego do zwalczania chwastów głównie w uprawach kukurydzy i trzciny cukrowej) oraz bisfenolu A (związku chemicznego stosowanego do produkcji tworzyw sztucznych). Obydwie publikacje powstały przy wsparciu Sevene Pharma. Séralini co najmniej kilkukrotnie występował też na spotkaniach i konferencjach organizowanych przez tę firmę, gdzie prezentował jej produkty jako świetne środki służące tak zwanej detoksykacji organizmu z trucizn obecnych w otaczającym nas środowisku (takich jak herbicydy)154. Francuski naukowiec ma również liczne kontakty ze zwolennikami homeopatii, między innymi we wspomnianej już organizacji CRIIGEN, której jest jednym z założycieli i szefem jej rady naukowej. Na czele CRIIGEN stoi obecnie doktor Joël Spiroux de Vendômois, lekarz homeopata, osteopata (osteopatia to też jeden z rodzajów medycyny alternatywnej, tylko w niewielkim stopniu skutecznej), stosujący również tak zwaną tradycyjną medycynę chińską (o wątpliwej skuteczności) i akupunkturę. Jest on także współautorem słynnej publikacji Séraliniego z 2012 roku na temat GMO, szczurów i nowotworów. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 153 , Loc. 2333-46

Benbrook zaskakująco szczerze przyznał na łamach „The New York Times”, że jako lobbysta rolnictwa organicznego nie był chętnie słuchany. Sytuacja zmieniła się diametralnie, gdy w 2012 roku został profesorem Centrum na rzecz Zrównoważonego Rolnictwa i Zasobów Naturalnych na Uniwersytecie Stanowym Waszyngtonu. Od tej pory zaczął występować w mediach jako niezależny ekspert. A miał o czym opowiadać, bo w periodykach naukowych ukazało się w tym czasie kilka jego publikacji: między innymi dotycząca wzrostu zużycia herbicydów w uprawach roślin GMO, jak i twierdząca, że mleko od krów z gospodarstw organicznych jest zdrowsze niż z konwencjonalnych. Pomimo krytyki ich jakości przez innych specjalistów tezy profesora Benbrooka zrobiły medialną karierę. Tymczasem jego stanowisko oraz jednostkę badawczą na Uniwersytecie Stanowym Waszyngtonu całkowicie finansował biznes spod znaku żywności organicznej. Ponadto miała ona raczej wirtualny charakter, gdyż wszystkich troje współpracowników Benbrooka mieszkało i pracowało setki kilometrów od uniwersytetu, a on sam nie prowadził żadnych zajęć ze studentami. Nie zawsze też informował pod swoimi publikacjami w czasopismach naukowych o konflikcie interesów, czyli finansowaniu badań na temat rolnictwa organicznego przez zaangażowany w niego biznes, między innymi Whole Foods, potężną sieć drogich supermarketów głównie ze „zdrową żywnością”. Najbardziej bulwersujące fakty wyszły jednak na światło dzienne z ujawnionej korespondencji e-mailowej Benbrooka. Tylko w 2013 roku biznes organiczny wypłacił mu pensje w wysokości ponad stu dwudziestu ośmiu tysięcy dolarów. Ale to był zaledwie początek rewelacji. Do Benbrooka napisał bowiem australijski producent żywności organicznej i aktywista anty-GMO George Kailis, informując, że ma kilku znaczących fundatorów szukających dowodów naukowych na szkodliwość roślin GMO. Przydałyby się one do procesów sądowych z australijskimi rolnikami korzystającymi z biotechnologii. Benbrook odpowiedział, że w ciągu czterech do ośmiu miesięcy jest w stanie coś takiego przygotować, jeśli będzie dysponował „odpowiednimi funduszami”. Bo – jak tłumaczył – w normalnym akademickim trybie napisanie takiej publikacji naukowej zajmuje dłuższy czas. A ów „przyspieszony tryb” wycenił na sto tysięcy dolarów. Innymi słowy – był gotów za odpowiednią sumę sporządzić „dowód naukowy” pod z góry założoną tezę. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 158 , Loc. 2423-41

Denialism. How Irrational Thinking Hinders Scientific Progress, Harms the Planet, and Threatens Our Lives [Denializm. Jak irracjonalne myślenie utrudnia rozwój nauki, szkodzi Ziemi i zagraża naszemu życiu]. Występował również w cyklu słynnych wykładów TED, które można obejrzeć w internecie. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 161 , Loc. 2460-62

Już sama kwestia wykształcenia Shivy budzi kontrowersje. Bardzo często bowiem jest przedstawiana jako „fizyk”, „fizyk jądrowy”, „fizyk kwantowy” lub „światowej sławy fizyk”. Większość z jej dwudziestu książek ma wydrukowaną na okładce notę biograficzną z następującym zdaniem: „Zanim została działaczką społeczną, Vandana Shiva była jednym z czołowych fizyków w Indiach”. Taki opis najprawdopodobniej więc sama zaakceptowała. W rzeczywistości Shiva tylko studiowała fizykę, a pracę magisterską napisała z filozofii nauki. Podobnie rzecz się miała z doktoratem. Jest więc filozofem, a nie fizykiem czy czynnym naukowcem, choć bardzo lubi właśnie tak się przedstawiać. Gdy Michael Specter zapytał ją o dokładne wykształcenie, to zamiast odpowiedzieć wprost, odesłała go na swoją stronę internetową i poradziła poszukać informacji za pomocą Google’a. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 162 , Loc. 2475-81

Indie po odzyskaniu niepodległości były całkowicie zależne od importu ziarna z USA. W 1966 roku kupowały na świecie dwanaście milionów ton zbóż, dziś zaś produkują dwieście milionów ton, z czego część sprzedają za granicę. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 163 , Loc. 2491-93

Druga zaś wersja tej samej historii mówi, że Percy Schmeiser w sobie tylko znany sposób wszedł w posiadanie pewnej ilości rzepaku firmy Monsanto odpornego na herbicyd Roundup, a następnie wysiał go na swoim polu. Dzięki temu rozmnożył nasiona i w kolejnym sezonie obsiał spory fragment gospodarstwa, nie uiszczając firmie Monsanto wymaganych prawem opłat licencyjnych. Zauważył to któryś z sąsiadów (być może nawet nie jeden) uprawiających taki sam rzepak GMO, ale uczciwie płacących amerykańskiemu koncernowi. I doniósł mu, że Schmeiser wysiewa nielegalnie zmodyfikowany rzepak. Na polach rolnika pojawili się detektywi wynajęci przez Monsanto, aby pobrać próbki rzepaku. Wykazały one, że to niemal w całości produkt tej firmy. Czyli Schmeiser oszukiwał, twierdząc, że rzepak GMO pojawił się tam przez przypadek, przywiany wiatrem od sąsiada, oraz „skaził” uprawy bez jego wiedzy. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 166 , Loc. 2538-45

Otóż w 1998 roku obsiał on rzepakiem GMO około czterystu hektarów. Taka ilość całkowicie wykluczała przypadek. Ale Schmeiser nasion tych nie kupił od Monsanto, tylko wiosną 1997 roku odkrył na jednym ze swoich pól pewną ilość rzepaku GMO. Stało się to, gdy spryskiwał roundupem ziemię wokół słupów energetycznych i rowy wzdłuż publicznej drogi, a następnie około półtora hektara przylegającego do niej pola. Aż 60 procent roślin przeżyło, co jednoznacznie wskazywało, że zostały genetycznie uodpornione na glifosat. Jak się tam znalazły? Mogły spaść z samochodu wiozącego nasiona sąsiada – w 1996 roku pięciu rolników z okolicy kupiło je od Monsanto. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 167 , Loc. 2548-53

Otóż Jeffrey Smith twierdzi, że posiada tytuł MBA (czyli magisterskie studia menedżerskie), uzyskany w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku na Uniwersytecie Zarządzania Maharishi, znajdującym się w miasteczku Fairfield (liczącym niecałe dziesięć tysięcy mieszkańców) w stanie Iowa. Tę dość specyficzną uczelnię założył Maharishi Mahesh Yogi, kontrowersyjny twórca i guru ruchu tak zwanej medytacji transcendentalnej (za chwilę jeszcze do niego wrócę). Okazuje się jednak – co można stwierdzić na podstawie ksiąg absolwentów – że Smith ukończył tylko roczny kurs medytacji. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 171 , Loc. 2614-19

Bardzo sprytnie rozegrał tę sprawę także polski oddział Greenpeace’u. Organizacja ta szczyci się nieprzyjmowaniem pieniędzy od rządów państw czy Unii Europejskiej. Dlatego nigdy nie wystąpiłaby sama o dotację z Funduszu dla Organizacji Pozarządowych. Ale jej szef Maciej Muskat aktywnie uczestniczył w kampanii INSPRO „Naturalne geny”, która wiernie realizowała cele Greenpeace’u. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 186 , Loc. 2843-46

Na koniec dodam jeszcze dwie kwestie. Z mojej analizy dokumentacji tej sprawy wynikało, że na walce z GMO za publiczne pieniądze można było całkiem nieźle zarobić. Sześć osób związanych z INSPRO (w tym prezes i jego żona) podczas rocznej kampanii „Naturalne geny” otrzymało wynagrodzenia w łącznej wysokości prawie stu dziewięćdziesięciu pięciu tysięcy złotych. Same podróże po Polsce szefa INSPRO – na spotkania z parlamentarzystami i w związku z rozmaitymi działaniami PR – kosztowały ponad jedenaście tysięcy złotych. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 186 , Loc. 2847-51

Jednym z często pojawiających się zarzutów wobec koncernu jest również to, że był on producentem agent orange. To mieszanina dwóch herbicydów (2,4-D i 2,4,5-T), powodujących zrzucanie liści przez rośliny, którą amerykańska armia rozpylała nad dżunglą podczas wojny w Wietnamie – miało to pozbawić komunistycznych partyzantów kryjówek. Opryski nie tylko niszczyły tropikalny las, ale z powodu niezamierzonego zanieczyszczenia w trakcie produkcji toksyczną dioksyną wywoływały poważne problemy zdrowotne u ludzi. Czyniąc z tego zarzut pod adresem Monsanto, nie wspomina się jednak, że koncern był jedną z ośmiu firm wytwarzających agent orange na polecenie rządu USA (przedsiębiorstwa z pewnością na tym zarabiały, ale nie mogły odmówić produkcji na mocy federalnego prawa z 1950 roku, czyli Defense Production Act). Ponadto Monsanto twierdzi, że ostrzegało władze o zanieczyszczeniu herbicydów dioksyną. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 191 , Loc. 2915-22

Monsanto w dużym stopniu naprawiło więc swój błąd z początku lat dziewięćdziesiątych, ale za cenę poważnej straty wizerunkowej. Po pierwsze, wśród amerykańskich i kanadyjskich rolników, którzy zobaczyli w koncernie bezwzględnego gracza, zdecydowanego zmieniać reguły i oblicze rolnictwa. Monsanto szybko bowiem uruchomiło infolinię, na którą farmerzy mogli dzwonić, gdy podejrzewali, że sąsiad wysiewa ziarno GMO bez opłat licencyjnych na rzecz koncernu. Wtedy na polu pojawiali się detektywi wynajęci przez Monsanto (tak jak w głośnym przypadku Percy’ego Schmeisera) i sprawdzali, czy nie jest to odmiana na przykład z genem odporności na glifosat. Jeśli tak, sprawa trafiała do sądu. Nie było wiele takich przypadków – w ciągu prawie dwudziestu lat zaledwie kilkaset, a rolników korzystających z nasion GMO ponad dwieście siedemdziesiąt pięć tysięcy rocznie. Tylko że farmerom takie działania zachęcające do donosicielstwa mocno się nie podobały. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 194 , Loc. 2970-77

Brian Dunning, amerykański bloger, sceptyk i racjonalista, na podstawie swoich doświadczeń w trakcie dyskusji internetowych ukuł termin „argumentum ad Monsantium”173 – czyli coś analogicznego do argumentum ad personam. Jeśli komuś nie podoba się GMO, ale nie bardzo wie, jakiego argumentu użyć, zawsze może powiedzieć: „a bo Monsanto”, i oskarżyć adwersarza o konszachty z Monszatanem. Sam tego wielokrotnie doświadczyłem po publikacjach na łamach „Polityki” tekstów poświęconych biotechnologii. Na przykład w 2013 roku publicysta Tomasz Piątek na stronie internetowej „Krytyki Politycznej” zaapelował do mojego redaktora naczelnego w następujących słowach: „»Polityka« znana jest z tego, że w całej swojej historii potrafiła się zachować, jeśli nie przyzwoicie, to inteligentnie. Niech Pan teraz zachowa się inteligentnie. Niech Pan wyrwie ewidentnego chwasta. Superchwasta”. Tym superchwastem byłem oczywiście ja. Piątek chciał mi jeszcze przyznać „Nagrodę Judasza” za to, że napisałem, iż glifosat (a więc roundup produkcji Monsanto) to mało toksyczny herbicyd[31]. Hanna Gill-Piątek, również w „Krytyce Politycznej”, nazwała mnie w związku z publikacjami na temat GMO i rolnictwa organicznego „podręcznikowym przykładem wcielenia przemocy symbolicznej, na którym można już spokojnie uczyć studentów”. Z kolei w „Przekroju”, mijając się – delikatnie mówiąc – z faktami, próbowała zrobić ze mnie płatnego agenta Monsanto. Licznych wypowiedzi różnych internetowych trolli na temat moich rzekomych powiązań z tym koncernem nie będę cytował. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 198 , Loc. 3025-38

Tak narodziło się rolnictwo biodynamiczne, będące protoplastą organicznego. Dziś zaś stanowiące jego frakcję, w której nadal żywa pozostaje wiara w siłę kosmicznej energii. Rolnicy biodynamiczni przekonani są na przykład – zgodnie z naukami Steinera – że wnika ona w bydło poprzez rogi działające jak odbiorcze anteny. Dlatego jednym z zabiegów agrotechnicznych jest zakopywanie w uprawianej ziemi właśnie rogów wypełnionych bydlęcymi odchodami. Następnie są one z niej wyjmowane, mielone i poprzez zmieszanie z wodą przygotowuje się homeopatyczny roztwór, którym skrapiana jest gleba lub nasiona, co ma wzmocnić korzenie i liście roślin. Podobnie postępuje się z korą dębu wkładaną do kości zwierząt. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 202 , Loc. 3085-90

A obecnie znaczek Soil Association widnieje na 70 procentach produktów organicznych w Wielkiej Brytanii – od żywności po tekstylia i kosmetyki176. Dziś działacze tej organizacji niechętnie przyznają, że przez długi czas miała ona charakter quasi-religijny. Zarówno Eve Balfour (de facto kierująca Soil Association przez pierwsze dwie dekady jego istnienia), jak i Walter James znajdowali się pod ogromnym wpływem antropozofii Steinera i okultyzmu. Brytyjska arystokratka wierzyła na przykład w komunikację z duchami i medycynę psioniczną (nazywaną też „duchowym uzdrawianiem”)177. Być może dlatego rolnikom organicznym na całym świecie zaleca się w pierwszej kolejności podawać chorym zwierzętom gospodarskim „wyciągi i wywary ziołowe, leki homeopatyczne i mikroelementy”. Dopiero gdy te „naturalne” metody zawiodą, a zwierzę nadal nie zdrowieje lub zagrożone jest jego życie, wolno za zgodą weterynarza podać konwencjonalne leki (na przykład antybiotyki). Mimo tej religijnej otoczki i braku podstaw naukowych pewne intuicje Steinera przekute na zasady rolnictwa organicznego okazały się słuszne – jak choćby dbałość o jakość (żyzność) gleby poprzez jej nawożenie odchodami zwierząt czy kompostem oraz dzięki stosowaniu międzyplonu[33]. Również racjonalne jest kładzenie nacisku przez rolników organicznych na stosowanie płodozmianu czy takich metod walki ze szkodnikami jak wykorzystywanie ich naturalnych biologicznych wrogów (na przykład biedronek przeciwko mszycom). Ten typ rolnictwa przywiązuje również większą wagę do warunków życia zwierząt gospodarskich. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 203 , Loc. 3099-3112

Jednym z fundamentów rolnictwa organicznego – pochodzącym z czasów, gdy rodziło się ono w owej religijno-okultystycznej atmosferze – jest przekonanie, że substancje chemiczne uzyskiwane sztucznie przez człowieka, czyli między innymi syntetyczne nawozy i środki ochrony roślin, są ze swej istoty bardziej szkodliwe od nawozów naturalnych, wyciągów z roślin czy środków postrzeganych jako tradycyjne (na przykład siarki, którą w rolnictwie stosuje się od około pięciu tysięcy lat, przede wszystkim przeciwko grzybom i roztoczom). Tyle że podział na złą „sztuczną chemię” i dobrą „naturalną” jest błędny z naukowego i racjonalnego punktu widzenia. O tym bowiem, czy jakaś substancja jest szkodliwa dla człowieka i/lub środowiska, decydują wyłącznie jej właściwości oraz dawka, a nie naturalne bądź sztuczne pochodzenie. Prawdą jest zaś, że żywność organiczna zawiera mniej śladowych ilości syntetycznych pestycydów, ale to nie znaczy, że rolnicy tego nurtu w ogóle nie stosują chemicznych środków ochrony roślin. Przepisy Unii Europejskiej dopuszczają bowiem dwadzieścia sześć różnych substancji. To głównie związki pochodzenia roślinnego, toksyny bakteryjne lub wspomniane już „tradycyjne substancje”, takie jak siarka czy związki miedzi. Ich naturalne pochodzenie wcale jednak nie gwarantuje mniejszej toksyczności. Jeszcze do 2011 roku przepisy europejskie i amerykańskie przyzwalały na stosowanie przez rolników organicznych rotenonu – substancji uzyskiwanej z roślin tropikalnych i jednego z popularniejszych oprysków przeciw szkodnikom. Został on jednak wycofany, gdy badania na szczurach wykazały, że duże dawki wywoływały objawy przypominające chorobę Parkinsona. Nadal zaś wolno w uprawach organicznych stosować pyretryny, czyli środki owadobójcze pochodzenia roślinnego, które w sporych dawkach wykazują rakotwórcze działanie u badanych gryzoni. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 204 , Loc. 3117-31

ulotki stosowanego w Polsce preparatu dla upraw organicznych o nazwie Miedzian Extra 350 SC, którego substancja czynna to tlenochlorek miedzi: Działa szkodliwie przez drogi oddechowe. Działa drażniąco na oczy. Może powodować uczulenie w kontakcie ze skórą. Działa bardzo toksycznie na organizmy wodne, może powodować długo utrzymujące się niekorzystne zmiany w środowisku wodnym. Środek toksyczny dla pszczół (w dawkach powyżej 1,8 l/ha). Zabrania się stosowania środka w strefie bezpośredniej ochrony ujęć wody oraz na terenie uzdrowisk, otulin parków narodowych i rezerwatów180. Tymczasem slogany reklamowe żywności organicznej często głoszą, że w uprawach nie stosuje się w ogóle pestycydów. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 205 , Loc. 3137-43

Naukowcy przeprowadzili w ciągu ostatniej dekady kilka bardzo dokładnych analiz całej dostępnej literatury poświęconej tej kwestii. W 2012 roku głośno było o pracy uczonych z Uniwersytetu Stanforda181, którzy wzięli pod lupę dane pochodzące z dwustu trzydziestu siedmiu publikacji (bo tylko tyle spełniało kryteria rzetelnych badań) porównujących skład produktów organicznych i konwencjonalnych oraz analizujących wpływ tych pierwszych na zdrowie ludzi. Podstawowy wniosek płynący z tej analizy: z punktu widzenia zdrowia konsumenta żywność organiczna i konwencjonalna się nie różnią. Podobna praca przeglądowa powstała też kilka lat wcześniej na zlecenie brytyjskiej Agencji ds. Norm Żywności182. Jej autorzy przeanalizowali dane ze stu sześćdziesięciu dwóch artykułów naukowych (najstarszy pochodził z 1958 roku), w których znalazło się ponad trzy i pół tysiąca porównań różnych parametrów żywności organicznej i konwencjonalnej. Pod względem zawartości piętnastu składników odżywczych, takich jak witamina C, beta-karoten czy wapń, oba rodzaje żywności się nie różniły. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 207 , Loc. 3161-71

Ale w rolnictwie organicznym nie o skład żywności przede wszystkim chodzi. Jednym z głównych jego celów było przecież zmniejszenie negatywnego wpływu uprawy ziemi czy chowu zwierząt na środowisko naturalne. Otóż najsłabszym punktem rolnictwa organicznego okazują się plony, średnio o około 20–25 procent mniejsze w porównaniu z uprawami konwencjonalnymi190. Oznacza to, że do wyprodukowania tej samej ilości na przykład zbóż potrzeba sporo więcej ziemi uprawnej, która staje się coraz cenniejszym światowym zasobem. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 212 , Loc. 3237-41

Dlatego „The New York Times” pisał kilka lat temu194 o narodzinach w USA Wielkiego Biznesu Organicznego (Big Organic), czyli czegoś podobnego do Big Pharmy (Wielkiego Przemysłu Farmaceutycznego). W uprawy i produkcję organicznej żywności zainwestowały bowiem wielkie koncerny, takie jak Kellogg’s, Pepsico, Heinz, Coca-Cola czy Kraft. Oczywiście występują one pod nazwami firm organicznych, które sukcesywnie wykupywały. Sam Heinz przejął ich dziewiętnaście. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 213 , Loc. 3257-61

Davis pisze o pladze otyłości w Ameryce spowodowanej przez pszenicę. Tymczasem w innych krajach, między innymi w Turcji, gdzie właśnie to zboże stanowi podstawowe źródło kalorii, nie odnotowano podobnej epidemii jak w USA. Liczne badania naukowe wskazują również, że pszeniczne produkty pełnoziarniste raczej mogą zmniejszać ryzyko cukrzycy typu 2, chorób układu krążenia, pewnych typów nowotworów oraz pełnią pozytywną funkcję w dietach mających obniżyć wagę ciała. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 218 , Loc. 3334-38

Dziennikarz „The Atlantic” chyba bardzo trafnie diagnozuje w swoim tekście, dlaczego publikacje Davisa i Perlmuttera – mimo iż mijają się z faktami – cieszą się takim powodzeniem. Ich formuła sprowadza się do napisania czytelnikom: to nie wasza wina, że się objadacie, macie nadwagę i problemy ze zdrowiem. Podsunięto wam niewinnie wyglądającą i smakowitą truciznę. Następnie należy oskarżyć rząd i przemysł (spożywczy albo farmaceutyczny) o spisek. Włączyć do niego establishment medyczny, który dla zysków ukrywa prawdę przed społeczeństwem. Tę, do której samemu się dotarło i ma się odwagę ją głosić. O spisku nie trzeba wypowiadać się wprost i konkretnie, wystarczy go zasugerować, resztę ludzie sami sobie dopowiedzą. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 220 , Loc. 3363-69

Przykładem wcześniejszym niż gluten jest historia z lat sześćdziesiątych XX wieku, gdy anatemą obłożono glutaminian sodu, a jego zła sława trwa do dziś. Substancję tę po raz pierwszy wyizolował z wodorostów w 1908 roku japoński naukowiec profesor Kikunae Ikeda. Od tamtego czasu stała się powszechnie stosowaną przyprawą w kuchniach dalekowschodnich, dzięki którym dotarła do Europy i Ameryki. Odpowiada ona za piąty smak wyczuwany przez człowieka: umami. W 1968 roku jedno z czasopism naukowych opublikowało list amerykańskiego lekarza chińskiego pochodzenia205, który twierdził, że po spożyciu potraw kuchni chińskiej zawsze czuje odrętwienie, osłabienie i kołatanie serca. Tak narodził się popularny mit „syndromu chińskiej restauracji”. A głównym oskarżonym stał się glutaminian sodu, czyli dodatek do żywności o symbolu E621. Już rok później koncerny spożywcze ogłosiły, że pod presją społeczną wycofują E621 z produktów dla dzieci. Rzecznicy prasowi owych firm – jak pisze Levinovitz – nawoływali do rozwagi i spokoju, co tylko budziło podejrzenia, że starają się zatuszować jakiś poważny problem206. Tymczasem mieli całkowitą rację, gdyż badania dowiodły bezpodstawności paniki, a zdecydowana większość negatywnych reakcji miała podłoże psychologiczne. Nie przeszkodziło to jednak różnym ludziom dalej oskarżać glutaminian sodu o niszczenie zdrowia. W 1988 roku George R. Schwartz, lekarz medycyny ratunkowej (co ciekawe, w 2006 roku stracił prawo wykonywania zawodu za nielegalne wystawianie recept), wydał poczytną książkę, w której powiązał E621 z ADHD, AIDS, astmą, biegunką, stwardnieniem zanikowym bocznym, chorobami: Alzheimera, Parkinsona, refluksową przełyku, pląsawicą Huntingtona, nadciśnieniem tętniczym, nadpobudliwością, nowotworami, otyłością i zespołem napięcia przedmiesiączkowego. Osiem lat później inny lekarz, neurochirurg Russell Blaylock, we własnej książce uzupełnił tę złowieszczą listę o autyzm. Schwartz opatrzył zaś to dzieło entuzjastyczną własną przedmową, uznając je za „przełomowe”. Tak jak dzisiaj gluten, kiedyś glutaminian sodu był dyżurnym kozłem ofiarnym – podsumowuje Levinovitz207. Podobna historia dotyczy popularnego słodzika – aspartamu. W 2005 roku Fundacja Ramazzini Onkologii i Nauk o Środowisku (European Ramazzini Foundation of Oncology and Environmental Sciences, ERF) ogłosiła na konferencji prasowej, że wyniki przeprowadzonych przez nią badań na szczurach wskazują na jego rakotwórczość. Nie zostały one jednak potwierdzone przez inne zespoły naukowców, a Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności wytknął Włochom wiele poważnych błędów (między innymi zmuszanie gryzoni do spożywania ogromnych dawek aspartamu) oraz uznał, że odnotowane przypadki nowotworów wśród badanych szczurów nie miały żadnego związku ze słodzikiem208. Z kolei amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków wystąpiła do Fundacji Ramazzini o udostępnienie szczegółowych danych z badań, ale ich nie otrzymała209. W 2013 roku EFSA opublikowała wyniki analizy ponad sześciuset badań i doszła do tego samego wniosku – aspartam w zalecanych dawkach (do czterdziestu miligramów na kilogram masy ciała dziennie) jest nieszkodliwy — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 222 , Loc. 3401-28

Ponadto GMO i szczepionki mogą też mieć zupełnie bezpośredni związek – eksperymentalny lek przeciw gorączce krwotocznej Ebola powstał dzięki zmodyfikowanym genetycznie wirusom i tytoniowi — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 227 , Loc. 3472-73

Ten angielski lekarz zauważył, że kobiety zajmujące się dojeniem krów zarażają się od nich zwierzęcą wersją ospy, tak zwaną krowianką, która ma znacznie łagodniejszy przebieg. I co najważniejsze, uodparnia na ludzką wersję choroby. 14 maja 1796 roku Jenner przeprowadził eksperyment, który we współczesnych czasach przyprawiłby o zawał serca każdego członka komisji bioetycznej wydającej zgodę na badania z udziałem ludzi. Anglik pobrał mianowicie ropę z pęcherza na dłoni kobiety dojącej krowy i wprowadził ją w dwa nacięcia na ramieniu ośmioletniego chłopca, Jamesa Phippsa, syna pracującego u siebie ogrodnika. Po bardzo łagodnym przebiegu choroby dziecko wyzdrowiało. Jenner pobrał następnie kawałki strupów od osób chorych na ospę prawdziwą i wprowadził je znów do organizmu chłopca. Dziecko w ogóle nie zachorowało, a Jenner powtórzył tę procedurę u kolejnych dwudziestu trojga ludzi. W 1798 roku opublikował pracę zatytułowaną Badania nad przyczynami i oddziaływaniem ospy krowiej, która spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem ówczesnego środowiska medycznego. Metoda Jennera, znana pod nazwą wakcynacji (od variola vaccinia – ospa krowia), szybko rozpowszechniła się w niemal całej Europie. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 228 , Loc. 3492-3500

Protesty ludzi przeciw szczepieniom w XIX wieku były spowodowane wprowadzaniem przez władze państwowe w niektórych krajach obowiązku takich zabiegów. Pojawiały się również opinie, że umieszczanie w nacięciach na ciele materiału pochodzącego od krowy może doprowadzić do jakiegoś „zmieszania” obydwu organizmów. Krążyły wówczas plotki o dzieciach, które po szczepionce zaczynały biegać na czterech nogach i atakować ludzi jak byki. Czy nie przypomina to współczesnych lęków przed GMO, czyli przenoszeniem genów między gatunkami? — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 229 , Loc. 3501-5

Choć większość specjalistów od początku bardzo sceptycznie podchodziła do rewelacji brytyjskiego chirurga, opartych na analizie zaledwie dwunastu przypadków chorych dzieci, to dopiero w 2004 roku prawda zaczęła wychodzić na jaw. Badania, na których opierała się teoria Wakefielda, okazały się zwykłym oszustwem, gdyż dzieci wcale nie cierpiały na zapalenie jelita grubego. Kłamstwo zdemaskowano dzięki jednemu z najdłuższych śledztw w historii dziennikarstwa, przeprowadzonemu przez znanego w Anglii reportera Briana Deera z „The Sunday Times”. Za jego sprawą Brytyjska Komisja Medyczna wszczęła dochodzenie w sprawie Wakefielda, które potwierdziło, że chirurg fałszował wyniki, między innymi licząc na zarobek. Dogadał się bowiem z firmami mającymi produkować zestawy diagnostyczne do wykrywania rzekomego schorzenia jelit wywoływanego przez wirusa oraz alternatywne wobec MMR szczepionki. W 2010 roku „The Lancet” wycofał publikację Wakefielda sprzed dwunastu lat. Redaktor naczelny periodyku Richard Horton oświadczył, że artykuł okazał się całkowicie fałszywy, a czasopismo zostało oszukane. Natomiast Brytyjska Komisja Medyczna w maju 2010 roku uznała chirurga za winnego nieuczciwości, nieetycznego postępowania i poddawania dzieci nieuzasadnionym, inwazyjnym badaniom. Dlatego został on usunięty z rejestru lekarzy. Wakefield wyjechał po tych wydarzeniach na stałe do USA, gdzie w 2012 roku próbował – bezskutecznie – procesować się z Brianem Deerem. W Anglii zaś już wcześniej wycofał się ze spraw wytoczonych dziennikarzowi, gdy na jaw zaczęły wychodzić kolejne kompromitujące go fakty – między innymi ten, że już od 1996 roku pomagał w przygotowaniu pozwów przeciw producentom szczepionki MMR, za co w sumie otrzymał w formie honorariów czterysta trzydzieści pięć tysięcy funtów — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 231 , Loc. 3531-45

Jednym z takich rodziców jest Jenny McCarthy, była modelka „Playboya”, prezenterka MTV, aktorka i matka chorego na autyzm dziecka. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 233 , Loc. 3570-71

W 2007 roku wydała zaś własne dzieło pod tytułem Louder Than Words. A Mother’s Journey in Healing Autism [Głośniej niż słowa. Podróż matki w leczenie autyzmu]. W trakcie promocji tej książki była zapraszana do najpopularniejszych telewizyjnych talk-show w Ameryce. Gdy gościła u słynnej Oprah Winfrey (uważanej za jedną z najbardziej wpływowych kobiet w USA), w pewnym momencie padło pytanie, skąd czerpie specjalistyczną wiedzę na temat zgubnego wpływu szczepionek na mózg dziecka. McCarthy bez zastanowienia odpowiedziała: „Swój tytuł zdobyłam na uniwersytecie Google’a”, a poza tym: „Kieruję się instynktem matki”. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 234 , Loc. 3575-80

Chyba najgłośniejszym przypadkiem buntu w ostatnich latach jest historia brytyjskiego publicysty i aktywisty Marka Lynasa, od lat walczącego w obronie środowiska naturalnego i w sprawie globalnego ocieplenia. Jest on autorem licznych artykułów i książek, między innymi zatytułowanej Six Degrees. Our Future on a Hotter Planet [Sześć stopni. Nasza przyszłość na gorętszej planecie], w której opisuje, jak będzie się zmieniać Ziemia wraz ze wzrostem temperatury. Publikacja ta została w 2008 roku „naukową książką roku” według The Royal Society, najbardziej prestiżowego brytyjskiego towarzystwa naukowego. — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 242 , Loc. 3707-11

W styczniu 2013 roku Lynas ogłosił podczas publicznego wykładu w ramach Oksfordzkiej Konferencji Rolniczej, że całkowicie się mylił, i przeprosił za to, co robił. Przyznał między innymi, że publikował w gazetach teksty przeciw GMO, choć kiepsko rozumiał biotechnologię i nie przeczytał choćby jednej rzetelnej publikacji na ten temat. Skrytykował też Greenpeace za ignorowanie stanowiska naukowców w sprawie bezpieczeństwa roślin GMO oraz korzyści płynących z ich uprawy. W 2015 roku w podobnym duchu wypowiedział się Stephen Tindale, były szef brytyjskiego Greenpeace’u w latach 2000–2005. Jego zdaniem nie można ignorować tego, że zdecydowana większość uczonych uważa dziś, iż technologia GMO jest bezpieczna. Nie powinno się zatem blokować biednym krajom dostępu do zmodyfikowanych za pomocą inżynierii genetycznej roślin, na przykład tych ze zwiększoną tolerancją na suszę. „Organizacje zwalczające GMO przyjmują moralnie nieakceptowalną postawę, stawiając ideologię ponad potrzebami biednych ludzi”230 – stwierdził Tindale. Czy — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 243 , Loc. 3722-31

Byłbym bardzo ciekaw reakcji konsumentów, gdyby na przykład w barach sieci McDonald’s, również tych znajdujących się w Polsce, można było wybrać frytki z ziemniaków konwencjonalnych oraz te z ziemniaków Innate, oznaczonych jako GMO, ale zawierających mniej akrylamidu. Wygrałby strach przed dość abstrakcyjnymi i niezrozumiałymi dla zwykłego konsumenta modyfikacjami genetycznymi czy troska o własne zdrowie? — W królestwie Monszatana (Marcin Rotkiewicz) Page 247 , Loc. 3785-88