Urzędnikom i ustawodawcy zawdzięczamy utratę 100 mln euro

2011-05-23 00:00:00 +0100


Komisja Europejska cofnęła finansowanie dla aplikacji “Syriusz” z powodu nieprawidłowości przy zamówieniu systemu. Rząd, poza zwrotem 50 mln dofinansowania, może jeszcze dostać karę w wysokości 70 mln zł. Tak przynajmniej “DGP” opisywała możliwe straty w marcu. Teraz pisze o “blisko 100 mln euro”.

Nieprawidłowości według Komisji dotyczyły “procedur wyłaniania wykonawców”, a według “DGP” “omijania procedu przetargowych”. W szczególności urzędnicy zamawiający system “wybrali arbitralnie firmę Sygnity”. MPiPS z kolei twierdzi, że:

Wykonawca został wybrany w trybie zamówienia z wolnej ręki, ze względu na ochronę praw wyłącznych firmy Sygnity SA. Wykonawca został wybrany zgodnie z prawem polskim, natomiast zastrzeżenia Komisji wynikają z faktu, że w owym czasie polskie prawo nie było dostosowane do unijnego

Co to jednak znaczy “ochrona praw wyłącznych”? Np. wyobraźmy sobie, że kupujemy urządzenie, które ze względu na rozwiązania patentowe może serwisować tylko producent. Wtedy wszystkie kolejne przetargi (serwisowe) będzie wygrywać tylko ta jedna firma, właśnie ze względu na “ochronę praw wyłącznych” (vendor lock-in). Zawarcie takiej klauzuli może być uzasadnione — bo np. opatentowane rozwiązanie daje zamawiającemu wymierne korzyści (a producentowi przewagę rynkową). I ma to sens tylko wobec produktów ogólnodostępnych (COTS).

Ale zagwarantowanie “praw wyłącznych” w systemie informatycznym budowanym na wyłączne potrzeby urzędu jest patologią i to dawno występującą w zamówieniach publicznych w Polsce (choć często zgodną z prawem). To tak jakbyśmy kupili dom na własność za 1 mln zł i jeszcze co miesiąc płacili developerowi czynsz za wynajem w wysokości np. 10 tys. zł.

Tak czy inaczej, żeby doszło do vendor lock-in potrzebny jest jakiś grzech pierworodny — czyli zawarcie takiej klauzuli w jakimś przetargu początkowym (albo w ustawie, jak słynny paragraf 428 prawa górniczego).

W krajach o wyższej kulturze prawnej i wyższej trosce o finanse publiczne takie systemy zamawia się z przeniesieniem pełni praw na administrację publiczną (government purpose rights license). To dość logiczne — skoro system jest budowany od zera na wyłączny użytek administracji, to zamawiający otrzymuje również pełnię praw. A że z prawami otrzymuje również dokumentację i kod źródłowy to do późniejszych zmian i rozbudowy może wynająć każdego.

Podobną sytuację mieliśmy w Kompleksowym Systemie Informatycznym ZUS, który był oficjalnie budowany przez 13 lat i przez cały ten czas ZUS nie dysponował prawami do tego kodu. Rzecznik ZUS tłumaczył to potem mętnie “kontekstem prawno-instytucjonalnym, którego dzisiaj nie sposób odtworzyć” (mówił tak w XXI wieku, w kraju należącym do Unii Europejskiej). Modelowym przykładem zamówienia, które może “wygrać” tylko jeden producent jest też Kompleksowy Rozproszony System Bezpieczeństwa ZUS (zwłaszcza, że SIWZ wymienia nazwy konkretnych produktów). Albo ten przetarg Sądu Rejonowego w Jaworznie.

Obecna sytuacja z “Syriuszem” jest dla urzędników odpowiedzialnych za jego zamówienie właściwie neutralna. Premie za wdrożenie dawno wzięli. Część z nich być może przeniosła się już do innej pracy, np. u wykonawcy systemu. I nie grozi im raczej żadna odpowiedzialność karna. MPiPS twierdzi, że zamówienia były zgodne z polskim prawem, a jak rząd tworzy prawo sprzeczne z unijnym to też przecież nie ma winnych, niezależnie jak wielkie są tego koszty.

No a 100 mln euro w tę czy we wtę — co za różnica? Przecież zawsze można znowu podnieść VAT.