"Tylko państwo nas uratuje"

2013-03-31 00:00:00 +0000


Ktoś kto się nazywa Baron Lord Robert Jacob Alexander Skidelsky po prostu musi mieć rację. Z wywiadu z Baronem Lordem opublikowanego niedawno przez Gazetę Wyborczą pod znamiennym tytułem “Tylko państwo nas uratuje”:

Trzeba zwiększyć publiczne wydatki i jeśli to możliwe, najlepiej trzymać je poza budżetem, żeby nie zwiększały deficytu - przez instytucje inwestycyjne. Wiele miejsc w Europie potrzebuje dodatkowych inwestycji, zwłaszcza w infrastrukturę. (...) Takie inwestycje są dobre, jeśli chodzi o ideę Unii, miejsca pracy i rozwój technologii. [1]

Zwiększyć wydatki — ale z czego? Trzymać poza budżetem — ale jak? Przez instytucje inwestycyjne — ale czym je zasilić? Już w tym momencie większość państw europejskich — zwłaszcza Polska — ma potężne zadłużenie jawne i ukrytce (np. w systemach emerytalnych). Lord Skidelsky jest keynesistą ale najwyraźniej w nauce Keynesa przegapił fragment, który niedawno przypomniał Tomáš Sedláček:

Prowadzona dzisiaj polityka gospodarcza nie ma nic wspólnego z keynesizmem. Najlepsze określenie na opisanie obecnej filozofii budżetowej to "keynesizm z nieprawego łoża". Wzięliśmy tylko część jego nauk (deficyty są możliwe), a zapomnieliśmy o drugiej (trzeba gromadzić nadwyżki) i zezwalamy, godzimy się (z potrzeby?) na deficyt nawet w czasach, gdy mamy nadwyżki. Z dzisiejszej perspektywy jesteśmy mocno na lewo od Keynesa. Dzisiaj nie zapełniamy spichlerzy zbożem na cięższe czasy, a jedyna rzecz, jakiej w nich pełno to weksle."[2]

Dogmat współczesnego “keynesizmu” brzmi tymczasem inaczej — w czasie prosperity nie warto oszczędzać no bo jest prosperity, więc można wydawać. A w czasie kryzysu trzeba wydawać żeby stymulować popyt. W praktyce kończy się to jazdą na kredytach i spiralą zadłużenia. Ci, których Skidelsky określa jako zwolenników oszczędzania w większości nie postulują tymczasem całkowitego wycofania się państwa z gospodarki, tylko ograniczenia wydatków stanowiących polityczne przywileje i synekury (Elewarr, LOT) oraz zwiększenia efektywności usług publicznych. I znowu nie chodzi o efektywność przedstawianą karykaturalnie (“nie można np. policzyć w łatwy sposób zysków z edukacji”) tylko rzeczy bardzo proste, konkretne i mierzalne — nie jest normalne, że w Polsce koszty własne administracji podatkowej są jednymi z najwyższych w Europie (między innymi przez nieracjonalne zarządzanie kadrami). Nasz kraj jest doskonałym dowodem na to, że sam bezmyślny fiskalizm bez poprawy jakości usług publicznych nie skutkuje niczym poza wzrostem szarej strefy.

Kolejny ciekawy fragment w wywiadzie ze Skidelskim dotyczy bańki budowlanej w Hiszpanii:

Rynek miał być efektywny. Okazało się, że nie jest, i zbyt dużo kapitału zainwestował w zupełnie nieopłacalne przedsięwzięcia, np. budowę niepotrzebnych domów w Hiszpanii czy Irlandii. Wtedy państwo musiało przejąć długi sektora prywatnego, czyli zagrożonych upadkiem banków. Tak było w Hiszpanii i w Irlandii. Dopiero potem rynki przyjrzały się finansom rządów i doszły do wniosku, że są zbyt zadłużone.

Skidelski nie wspomina jednak, że większość “złych kredytów” w Hiszpanii nie była udziałem banków tylko regionalnych kas oszczędnościowo-kredytowych (cajas). Jak nasze SKOK[3], nie podlegają one regulacjom bankowym i są praktycznie w całości opanowane przez ludzi władzy — samorządowców, urzędników administracji centralnej i polityków różnych partii. Jak wyszło na jaw przy okazji ujawnionej w ubiegłym roku afery Pantoja ci szlachetnie urodzeni “byli twórcami prostego, ale skutecznego sposobu wymuszania łapówek na przedsiębiorcach”, który rozwinął się w “uniwersalny schemat, który działał w całym państwie”. Trudno się zatem dziwić, że jednymi z największych beneficjentów hiszpańskiej bańki budowlanej byli właśnie politycy — stąd domy i luksusowe apartamenty, których po kilka-kilkanaście w różnych częściach Hiszpanii mieli m.in. premier Mariano Rajoy, Gerardo Camps, Josep Antoni Duran i Lleida, Jose Bono i inni (Rajoy miał jeszcze zarzuty korupcyjne).

W tej sytuacji tylko ktoś bardzo naiwny mógłby uwierzyć, że administracja publiczna była nieskalaną dziewicą, która o wszystkim dowiedziała się na końcu i — zgodnie z mitologią oburzonych — została wykorzystana do nacjonalizacji strat. Wprost przeciwnie, sektor publiczny był aktywnym uczestnikiem szwindlu — o tyle kluczowym, że to administracja ustalała jego zasady i bez jej udziału nie dałoby się go tak długo ukrywać. Gdy zatem Skidelski pisze, że “Hiszpania czy Irlandia miały mały dług publiczny i deficyt budżetu” to było tak dzięki ukrywaniu faktycznego zadłużenia przed innymi krajami Wspólnoty za pomocą kreatywnej księgowości[4]. A tego nie robiły banki, tylko administracja. Warto więc mieć pełną świadomość tego, co oznacza jego rada, że wydatki publiczne (finansowane nie wiadomo skąd) najlepiej trzymać je poza budżetem, żeby nie zwiększały deficytu. Hiszpanie i Grecy już wiedzą.


  1. [1] Szczerze mówiąc przez ten fragment wywiad brzmi trochę jak fragment kampanii PR na rzecz Polskich Inwestycji Rozwojowych. I może nawet nim jest, gazety robią takie rzeczy.
  2. [2] Tomáš Sedláček, "Ekonomia dobra i zła", Studio EMKA, 2012. Polecam!
  3. [3] Jak zwrócił uwagę Czytelnik, polskie SKOK od 2012 roku nadzorowane przez KNF. W styczniu 2013 zakończył się zlecony przez KNF audyt, którego wyniki do kwietnia nie zostały opublikowane.
  4. [4] Za pomocą technik znanych doskonale także w Polsce, czyli m.in. wyłączaniu inwestycji publicznych do pseudo-prywatnych podmiotów gospodarczych (An example of creative accounting in public sector: The private financing of infrastructures in Spain). </ol>