Przepraszacze

2012-02-10 00:00:00 +0000


W dzisiejszym wywiadzie minister Boni stawia przeprosiny jako najwyższą wartość. Ale w Konstytucji nie ma nic na temat przeprosin. Minister w wywiadzie (Minister Boni: Dostaliśmy lekcję) dużo mówi o tym, że zabrakło czujności, ten zachorował, tamten nie dopilnował. Ale przeprosili. A który premier by przeprosił? No i że dostali lekcję.

A mi się wydaje, że żadnej lekcji nie dostali. Bo takie same tłumaczenia padały ze strony posłów i przedstawicieli rządu przy okazji każdej poprzedniej wpadki — ustawy hazardowej (rejestr stron i usług niepożądanych), ustawy odpadowej i ustawy refundacyjnej. Teraz MEN odkręca reformę edukacji, co prawda bez przeprosin, ale też jakby zapominając o swojej aroganckiej postawie w ubiegłym roku.

I to nie jest kwestia “dopilnowania” procesu legislacyjnego. “Dopilnować” to brzmi jak dobra wola. Ot, minister był chory, nie dopilnował. To co minister Boni nazwał “dopilnowaniem” w tym przypadku jest wymogiem prawa oraz wytycznych, które nie stanowią prawa ale zostały przez ten rząd wprowadzone właśnie po to, by takich wpadek nie było.

Mówię tu o Regulaminie pracy Rady Ministrów, wytycznych do oceny skutków regulacji i rozporządzeniach legislacyjnych. Do tego możemy dodać jeszcze art. 7 i 8 kodeksu postępowania administracyjnego — kto nie zna to niech sobie sprawdzi w Google i sam się zastanowi w jakim stopniu sektor publiczny jest świadomy ich istnienia.

Mamy więc sytuację, w której resorty nagminnie łamią ustalone przez siebie i inne resorty zasady. To jest od dawna zakorzenione w naszej kulturze urzędowej — urzędnik wie jak ma trudno, więc po prostu musi chodzić na skróty. Ale wobec zwykłego śmiertelnika nie ma zmiłuj, dura lex sed lex. Rząd więc w kółko się na tym potyka i w kółko przeprasza.

Teraz ja z kolei przepraszam za porównanie, ale to przypomina tego stereotypowego męża-pijaka, który się schlewa, przeklina, bije. Potem przez tydzień ma moralniaka, przeprasza, dostał lekcję, jest miły, kupuje kwiatki. Potem się znowu schlewa, przeklina i tak w kółko. Wiem, że to niegrzeczne porównanie ale przecież przeprosiłem, więc sprawy nie ma.

Administracja, w odróżnieniu od męża-pijaka ma strukturę hierarchiczną. Urzędnicy, którzy piszą ustawy mają przełożonych. Nad przełożonymi są ministrowie. Nad ministrami jest premier. Nikt od premiera nie oczekuje, że będzie sam pilnował procesu legislacyjnego. Należy natomiast od niego jak najbardziej oczekiwać wprowadzenia takiego systemu pracy, w którym ustalone przez rząd zasady będą egzekwowane.