Przelewanie z pustego w próżne czyli Elżbieta Jakubiak

2011-10-19 00:00:00 +0100


Kilka lat temu Elżbieta Jakubiak (PiS, obecnie PJN) wypowiedziała w wywiadzie dla “Dziennika” sentencje, które zjeżyły mi włos na głowie:

EJ: --U nas uważa się, że biznes tworzy państwo, a urzędnicy państwowi je niszczą, a to oni przygotowują wielką infrastrukturę dla życia dziennikarzy, biznesu. Gdyby nie oni, gdyby nie tacy ludzie jak ja, byłby pan bez numeru dowodu, zameldowania… RM: --Gdyby nie biznes, pani byłaby bez pensji. EJ: --To nieprawda! Wypracowuję ją jako urzędnik państwowy, wydając panu zaświadczenia, by mógł pan prowadzić działalność gospodarczą, przygotowując działkę do inwestycji i tak dalej. W sumie to ja panu pozwalam pracować. RM: --Słucham?! To niewiarygodne!

Skąd się biorą pieniądze w budżecie państwa i samorządów? Według filozofii wyrażonej przez panią Jakubiak spadają z nieba jak manna, w postaci metafizycznej nagrody za wydawanie zaświadczeń. W mitologię tę wierzą również politycy, szczodrą ręką rozdając przywileje i uprawnienia, bez zapewnienia wszakże ich finansowania. Sytuacja ta spotkała obecnie Kraków:

Nauczyciele nie dostali ani dodatków do pensji, ani nagród, w listopadzie może zabraknąć pieniędzy na wypłatę becikowego. Kiepska sytuacja finansowa Krakowa zmusiła prezydenta do pracy nad projektami uchwał weryfikującymi budżet miasta.

Urzędnikom wszystkich szczebli warto więc przede wszystkim przypomnieć, że pieniądze, które mają do dyspozycji pochodzą przede wszystkim z podatków. Nawet jeśli do samorządu trafiają one ze Skarbu Państwa w postaci rozmaitych dotacji, to i tak wzięły się tam w większości z podatków płaconych przez firmy i osoby fizyczne. Tu bowiem również pojawiają się różne absurdalne mitologie:

Ostro zaprotestowały samorządy. Przekonywały, że obcięcie limitów ograniczy inwestycje niemal do zera. A to dzięki nim Polska była zieloną wyspą na mapie Europy pogrążonej w recesji. Bez nich nie powstaną nowe miejsca pracy i spadną wpływy budżetu z podatków.

Logika tego wywodu jest taka: im więcej sektor publiczny wyda pieniędzy, tym więcej do niego wróci w postaci podatków. Ale skąd ma sektor publiczny brać więcej pieniędzy na wydatki, skoro większość tego co ma na tych podatkach właśnie zarobił? Teoretycznie może jedynie albo podnieść stawki podatków i będzie to mielenie tych samych pieniędzy w kółko. Pieniądze z zewnątrz można też pożyczyć.

Co do podatków, to ponieważ chwilowo nie mamy w Polsce paszportyzacji, więc obywatele, którym zbyt wysokie podatki doskwierają mogą się wynieść do Wielkiej Brytanii, a biznes — na Ukrainę. W końcu patriotyzm nie musi być tożsamy z masochizmem. Z kolei z pożyczaniem jest ten problem, że pożyczki trzeba spłacać i to w wysokości pożyczonego kapitału plus odsetki. Na odsetki trzeba więc zarobić, a pożyczanie na konsumpcję prowadzi do spirali zadłużenia.

Jest wszakże jedna metoda pozyskiwania przychodów budżetowych, o której sektor publiczny myśli niezwykle rzadko lub wcale — jest nią stwarzanie obywatelom i firmom możliwości do płacenia podatków. Lub płacenia wyższych podatków — nie, nie przez podnoszenie stawki. Co ciekawe, obywatele wręcz się do tego palą i aż ustawiają w kolejkach — składając wnioski o rozmaite pozwolenia, zezwolenia, koncesje itd. A urzędy traktują ich z buta, jak uciążliwych natrętów, chcących zrealizować swoje dziwaczne kaprysy.

W Polsce uzyskanie pozwolenia na budowę trwa średnio 311 dni i składa się z 32 różnych procedur. Rekordem pod tym względem jest właśnie Kraków, gdzie “95% decyzji wydawanych jest z przekroczeniem terminu określonego w Kodeksie Postępowania Administracyjnego i aż 52% decyzji wydawanych jest w terminie dłuższym niż rok” (PZFD). Szczególnym pomnikiem bezmyślności urzędów jest sprawa “Szkieletora”, którego przebudowę urzędy skute cznie blokują od 2005 roku. Jak wynika z doświadczeń innych miast, nawet tak prosta sprawa jak załatwienie pozwolenia na przyłączenie do prądu potrafi zająć urzędom 280 dni.

Otóż sektor publiczny powinien sobie w takich przypadkach uzmysłowić, że każdy dzień przetrzymywania takich spraw na biurkach — zwykle wynikający z bałaganu i niskiej efektywności procedur — oznacza straty dla miasta i Skarbu Państwa. W ciągu każdego z tych dni właściciel mógłby bowiem płacić podatki od swojej działalności, a tego nie robi bo z powodu opóźnień nie może jej rozpocząć.