Po co w ogóle w Rosji sektor publiczny?

2012-08-01 00:00:00 +0100


Rosyjski sektor publiczny jest tak bardzo wyalienowany i oderwany od zadań, które deklaratywnie powinien spełniać, że jego zniknięcia prawdopodobnie nikt by nie zauważył. W takim przypadku jednak życie w Rosji stałoby się o wiele tańsze i prostsze. Nawet pod koniec lat 80-tych znajomym Anglikom czy Francuzom trudno było uwierzyć, że w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej występowały tak absurdalne problemy z zaopatrzeniem w podstawowe towary konsumpcyjne jakich wtedy doświadczaliśmy. Myślę, że większości z mieszkańców Polski równie niezrozumiałym wyda się dzisiaj poniższe hasło, który znalazłem na FB koleżanki z Ukrainy:

W wolnym tłumaczeniu brzmi on: co wy pieprzycie o nanotechnologii, skoro nadal wyłączacie nam ciepłą wodę. O co chodzi? Otóż nanotechnologia to od paru lat w Rosji dyżurna branża do przewalania dużej, państwowej kasy — coś jak u nas “informatyzacja” czy POIG (choć i tu rosyjska administracja nie nam nie ustępuje). Nikt tego nie rozumie i brzmi nowocześnie, na miarę XXI wieku. Równocześnie w wielu miastach byłego ZSRR powszechną praktyką jest nadal wyłączanie mediów, które cały Zachód traktuje jak absolutnie podstawowe i “zawsze” dostępne — prąd, gaz, woda zima, woda ciepła…

Fatalne media

Na przykład w Nartanie, północnokaukaskiej miejscowości, w której mieszkałem przez ostatni miesiąc, co środę wyłączano na całą dobę bieżącą wodę. W sąsiednim Baksanie dla odmiany woda jest włączana na dwie godziny każdego dnia. Kiedyś w podobnych cyklach wyłączano także prąd, zimą – gaz i tak dalej.

Tak jak co rano słońce wstaje na wschodzie a latem rolnik wychodzi w pole na żniwa, tak i w każdy wtorek kilka tysięcy osób pracowicie napełnia wodą wszelkie wiadra, beczki i rozmaite inne naczynia by przetrwać bezwodną środę. Co najciekawsze, wyłączenia te mają charakter niemalże rytualny i metafizyczny. Nikt nie wie w gruncie rzeczy dlaczego media są wyłączane. Po prostu są, bo tak zawsze było. Czasem zmienia się rytm wyłączeń. Czasem przestają wyłączać jedno i zaczynają drugie — klimaty jak z Kafki.

Tyle, że mediami tymi zarządzają konkretni ludzie — dyrektorzy i pracownicy rozmaitych spółek komunalnych oraz prywatnych, działających na zlecenie samorządów. Nie robią tego w ramach prywatnego kaprysu, tylko za pieniądze, pochodzące z budżetu oraz płacone w rachunkach przez mieszkańców.

Na szczęście dla nich mieszkańcy nie są zbyt dociekliwi. Jest to jedna z rzeczy, której ja dzisiaj kompletnie nie akceptuję — choć przecież jeszcze 5-10 lat temu z równie fatalistyczną biernością traktowałem wszystkie kaprysy tak polskiej jak i rosyjskiej administracji. Jak to możliwe, że z całej ulicy tylko jedna gospodyni ma odwagę choćby zadzwonić do podmiotu odpowiedzialnego za te przeklęte wodociągi i upominać się o wodę? Na całą miejscowość tylko kilkanaście domów zdecydowało się na instalację wodomierzy, co pozwoliło im znacznie obniżyć rachunki za wodę, liczone dotychczas według bandyckiego ryczałtu z założeniem, że woda była wtedy, kiedy jej w rzeczywistości nie było. Pytani wprost niby się zgadzają, rozumieją ale coś konkretnego zrobić…

Powodów takiej pasywności jest kilka. Pierwszy to wywodzący się z czasów radzieckich irracjonalny lęk przed zgłaszaniem jakichkolwiek roszczeń czy krytyki wobec władzy (które wtedy można było podciągnąć pod uniwersalny art. 58 kodeksu karnego ZSRR). Drugi to powszechne, paraliżujące przekonanie o nieskuteczności jakichkolwiek roszczeń, które oczywiście ma charakter samosprawdzającej się przepowiedni. Trzecie — i to już jest specyfika regionalna — to kaukaska kultura i powiązania rodzinne.

Pretensje wobec sukinsyna Iwanowa kradnącego wodę nie są odbierane jako pretensje wobec sukinsyna kradnącego wodę, tylko jako obraza rodziny Iwanowów. Żaden Iwanow nie może przy tym przyznać, że członek jego rodziny to sukinsyn, bo skalałby się nielojalnością. A że spółki komunalne i urzędy zasiedlają całe rodziny, to i społeczne piętno pada na roszczącego sobie pretensje, nie zaś na sukinsyna, który może nadal robić to co robił. I tak jest na każdym szczeblu administracji — stąd też wielu mieszkańców przyznaje, że najlepszą administrację dla ich republiki stanowiłby rząd składający się wyłącznie z “obcych” — np. Rosjan.

Drogi, których nie ma

Tymczasem powody tych “tajemniczych” wyłączeń mediów okazują się bardzo często bardzo materialne i prozaiczne — na przykład za cenę wody i energii (pompy) zużywanej rocznie przez kilkudziesięciotysięczną miejscowość można sobie kupić samochód czy wyremontować dom, z czego skrzętnie korzysta wielu czynowników. Nie mówiąc już o środkach wydzielanych rokrocznie z budżetu — na przykład na remonty dróg. Dla przykładu główna droga w Nartanie do zeszłego tygodnia wyglądała mniej więcej tak (zdjęcie z Ufy ale podobne jak dwie krople wody):

I wyglądała tak od kiedy tam jeżdżę samochodem, czyli gdzieś od 2005 roku. Co roku było tylko gorzej, a przecież co roku samorząd rezerwował i wydzielał z budżetu środki na bieżące naprawy. Co się z nimi działo?

Aż tu nagle, w zeszłym tygodniu, po siedmiu latach, w ciągu jednego dnia wszystkie dziury zostały z grubsza załatane — akurat byłem wtedy w górach, wracając przecierałem oczy i zastanawiałem się czy przez pomyłkę nie wjechałem do innej wsi. Zagadka rozwiązała się gdy wieczorem w lokalnych wiadomościach przeczytałem, że w całej Rosji odbędzie się wielka kontrola inwestycji drogowych (Прокуратура организует масштабную проверку дорог по всей России).

Oczywiście takie kontrole odbywały się i wcześniej. Szczere pola i ścierniska w tych kontrolach jawiły się tam asfaltowanymi szosami, zrujnowane gruntówki — szerokimi i równymi autostradami. W ten sposób zbudowano w Wołgogradzie słynny “tańczący most” (Танцующий мост), z którego wyprowadzono równowartość ok. 15 mln zł (przy przekroczeniu budżetu o 150 mln zł).

Posmarowany papier wszystko przyjmie, a w Rosji wiara w niepokalanie urzędowych statystyk i raportów jest oficjalną religią sektora publicznego. Rząd federalny (Moskwa) i lokalne sitwy żyły pod tym względem w doskonałej symbiozie. Czy może być bowiem jakakolwiek bardziej przekonująca odpowiedź na pretensje rozżalonego obywatela niż “przecież wydaliśmy na to X mln rubli i podpisano protokół”? To hasło znamy też przecież doskonale z Polski, gdzie “sukcesy” różnych inwestycji publicznych też mierzymy się ilością wydanych pieniędzy a nie osiągniętymi efektami (i akurat jeśli chodzi o inwestycje drogowe to kulturę mamy od lat bardzo podobną).

Jednak skala i otwartość z jaką w Rosji załatwia się takie “interesy” jest mimo wszystko porażająca. Ot, na przykład niejaki generał S., swego czasu wiceminister w rządzie federalnym, później dyrektor jednej z dużych instytucji publicznych o ogromnym budżecie. Generał miał sobie przyswoić kwotę rzędu 6 mln zł. Dwa lata temu wszczęto już przeciw niemu postępowanie w tej sprawie, które wszakże zostało umorzone — nie za darmo oczywiście, a po opłaceniu równowartości 1,5 mln zł. Kilka lat temu córka generała wyszła za mąż za A., miejscowego biznesmena. A że zięcia nie można zostawić na lodzie, to i w krótkim czasie dzięki kontaktom wiceministra S. został członkiem rady nadzorczej banku E. Nie na darmo jednak, bo dzięki swojej pozycji pomagał swojemu teściowi — wtedy już dyrektorowi instytucji publicznej — w praniu pieniędzy wyprowadzanych z budżetu instytucji. O ich dalszych losach za chwilę…

Inną historię opowiedziała mi Z., która od niedawna jest szczęśliwą mamą. Na porodówce poznała bardzo sympatyczną kobietę, również pacjentkę, z którą się zaprzyjaźniła. W którymś momencie zorientowała się jednak, że miła pacjentka jest panią sędzią, której jej mąż zupełnie niedawno przekazywał przez pośrednika łapówkę w jakiejś prostej sprawie. Informację tę zachowała jednak dla siebie, żeby nie wprawiać sędzi w dyskomfort i nie psuć miłych stosunków. Trudno się więc dziwić, że wymiar sprawiedliwości w Rosji jest traktowany jako niemal całkowicie dyspozycyjny. Istnieją rzecz jasna sędziowie uczciwi, ale system ich nie toleruje — taki sędzia od sprawy, w której nie należy być uczciwym zostanie odsunięty, a jego miejsce zajmie taki, który weźmie pieniądze. Uczciwy traci zatem dwa razy (“łapówka w sprawach karnych może sięgać 26 tys. euro, a w sprawach cywilnych blisko 800 euro”).

Zmiana kursu czy chwilowy kaprys?

W tym roku jednak coś się zmieniło. Rzeczywistość urzędowa i rzeczywistość rzeczywista zaczęły się jakby niebezpiecznie zbliżać i stopniowo przenikać. Wiosną, niedługo przed moim przyjazdem, federalne służby aresztowały kilkudziesięciu urzędników administracji Kabardyno-Bałkarii (СМИ узнали, кто еще под колпаком у МВД после рейда в Нальчике. Чистка ожидает весь Кавказ и не только). Operacja odbyła się przy tym z zaskoczenia, przy użyciu sił ściągniętych specjalnie z Moskwy, z pominięciem lokalnego FSB (co wiele mówi o zaufaniu do jego pracowników). Wkrótce potem zatrzymano także mera Nalczika, stolicy republiki (Мэра Нальчика заподозрили в незаконном выделении элитной земли). Potem aresztowany został naczelnik tamtejszego funduszu ubezpieczeń społecznych (Главу ПФР Кабардино-Балкарии задержали за многомиллионное хищение). I tak dalej, i tak dalej… Nawiasem mówiąc, wspomniany wyżej S. jest jednym z zatrzymanych (i zapewne w oburzeniu składa reklamacje w sprawie “uczciwie” opłaconego umorzenia), zaś A. siedzi na razie bezpieczny w Turcji i nie wychyla z niej nosa.

Skąd jednak taka zmiana kursu? Miejscowi znawcy tematu mówią, że w związku ze spadkiem popytu na rosyjski gaz i ropę Moskwie zaczyna się palić grunt pod nogami. Nad Rosją wiszą też długi z czasów ZSRR (789 mld USD). Kraj przestaje być samowystarczalny finansowo (resource curse) i musi starać się o zagranicznych inwestorów. Ale inwestorzy nie będą inwestować w czarnej dziurze, na której opinię Rosja sobie starannie zapracowała latami wymuszania łapówek i urzędniczej bezkarności (IKEA уходит из России, Чем Россия пугает западных инвесторов). W republice mówi się o wielkim projekcie Kurorty Północnego Kaukazu (NCRC) czy ponownym rozruchu dawno porzuconej kopalni molibdenu i wolframu w Tyrnyauz. Rosja w końcu wstępuje do WTO. Stąd też nieunikniona będzie presja na pewną cywilizację egzekucji prawa, które dotychczas w Rosji funkcjonowało na zasadzie równoległej rzeczywistości. To znaczy: było stosowane tylko wtedy i w takim zakresie jak komuś akurat pasowało (Korupcjo, pozwól żyć, 120 mld dol. do ukradzenia). Z pewnością nie stanowiło jednak narzędzia normalizacji stosunków międzyludzkich, biznesowych czy ochrony obywatela przez instytucjonalną przemocą (w styczniu 2012 prawie 27% wszystkich skarg złożonych do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka pochodziło z Rosji).

Na ile te działania okażą się autentyczne i trwałe? Nie mam żadnych wątpliwości, że rosyjskie “elity polityczne” (z braku lepszego określenia) nie dokonają żadnych trwałych zmian bez trwałej presji finansowej. Tymczasem aresztowanie połowy administracji republiki, mimo, że budzi wiele radości, niewiele zmienia z punktu szeregowego obywatela czy przedsiębiorcy. Korupcja, instytucjonalny </em>rekiet</em> i wymuszanie łapówek to jedno, a zwykły chaos, nieudolność urzędów, indolencja i nieodpowiedzialność urzędników to drugie. Na tym polu wstąpienie Rosji do WTO nic nie zmieni przez następne 10-20 lat.

Iluzją jest też wiara, że potrzebna jest tylko wymiana pokoleń by wyleczyć Rosję z fatalnych nawyków z czasów radzieckich. Według ojca Laurenta, misjonarza pracującego z młodzieżą w Nalcziku, młode pokolenia najbardziej cierpi na obecnym systemie podwójnej moralności, chaosu i wszechobecnej korupcji. Ojciec Laurent wykładał przez pewien czas język francuski na lokalnym uniwersytecie (główna uczelnia publiczna) i był przerażony z jednej strony poziomem niekompetencji wykładowców, a z drugiej strony stopniem ich skorumpowania. Nie były to pojedyncze incydenty, tylko system premiujący łapówkarstwo i obniżający status wykładowców uczciwych i kompetentnych.

Jeden z młodych ludzi, z którymi rozmawiałem, do matury został “przygotowany” kosztem ok. 2,5 tys. zł, za które wynajęto dwie miejscowe panie doktor (zapewne habilitowane, to tylko kwestia układów i kasy). Miały mu pisać odpowiedzi i przekazywać SMS-em na salę egzaminacyjną. Maturzysta zeznał później, że odpowiedzi, które od nich dostawał nijak nie pasowały do jego wiedzy ale otrzymał od rodziców stanowczy prikaz nie dyskutować, tylko pisać to co przyślą. Zdał cudem, minimalną liczbą punktów. Obie panie doktor pieniądze oddały, z całą złodziejską uczciwością.

Dla młodzieży ten system, szkoła i później uniwersytet, to brama do dorosłego świata, która uczy ich, że żadne pisemne deklaracje, regulaminy i przepisy nie mają znaczenia, a za wszystko należy płacić. Według ojca Laurenta ta wszechobecna hipokryzja i podwójne standardy są jednym z czynników silnie przyciągających młodzież do radykalnego islamu. Poza, oczywiście, czynnikami czysto ekonomicznymi — wszechobecny nepotyzm i kumoterstwo w sektorze publicznym z jednej strony, i rekietiersko-biurokratyczne bariery dla własnej działalności z drugiej generuje ogromną liczbę wykluczonych z rynku pracy.

Szansa dla Rosji

Polska praktyka pokazuje, że zmiany w prawie mają niewielki wpływ na rzeczywistość jeśli nie towarzyszą im zmiany kulturowe. A tych z kolei nie da się wprowadzić zmianami w przepisach czy pobożnymi deklaracjami polityków — sektor publiczny w byłych państwach postkomunistycznych w ogóle traktuje takie kwestie jak psychologia czy kultura z materialistyczną nieufnością.

Biorąc pod uwagę nasze doświadczenia wydaje mi się, że największe zmiany jakościowe w Polsce wiązały się z dwoma zjawiskami: wstąpieniem do Unii Europejskiej oraz ogromną falą emigracji. Ta pierwsza dała nam zewnętrzny punkt odniesienia i często także organ kontrolny, nieco temperujący przyzwyczajenia lokalnych urzędników i decydentów. Emigracja z kolei zmieniła ludzi, zwłaszcza młodych. Wyjazd za granicę, życia i praca w krajach Europy Zachodniej to najskuteczniejsza szczepionka na kulturę homo sovieticus. Wiele osób podjęło racjonalną decyzję o pozostaniu w Wielkiej Brytanii, Niemczech itd. Ci którzy wrócili są jednak innymi ludźmi — nie są pasywni i mają wobec sektora publicznego oczekiwania, których nikt nigdy wcześniej nie artykułował.

Rosjanom jest trudniej wyjechać do Europy Zachodniej, nie mówiąc już o pracy tam. Obywatele rosyjscy pochodzący z Kaukazu mają w ogóle spore kłopoty z otrzymaniem wizy do któregoś z krajów europejskich. Pewną szansą jest europejska Błękitna Karta dla wykwalifikowanych imigrantów, którą poszczególne państwa członkowskie UE dopiero zaczęły implementować (Niemcy w tym roku). Jeśli ten mechanizm wypali i nie zostanie sparaliżowany przez fobie unijnych polityków to kilkumilionowa fala emigrantów z Rosji, z których część wróci do kraju, mogłaby coś wreszcie tam zmienić. Z drugiej strony, kontrast czasem bywa zbyt duży — jeden z chłopców, którzy dzięki katolickiej misji w Nalcziku mogli wyjechać na dwa tygodnie do Francji powiedział po powrocie, że jedyne co zrozumiał to to, że w swoim kraju żyją jak zwierzęta…