Nowa fala terroru na Kaukazie

2011-02-21 00:00:00 +0000


Rzekomo spacyfikowani terroryści czeczeńscy nagle uaktywnili się w sąsiedniej republice Kabardyno-Bałkarii. W rzeczywistości główną przyczyną pojawienia się tej nowej fali jest starannie konserwowana nieudolność władz lokalnych i federalnych. Nie byłoby jej gdyby prezydent Kanokow zrobił to, co obiecał w 2005 roku. W Kabardyno-Bałkarii spędzam co roku sporo czasu, jeździłem tam z Polski samochodem, a po samej republice poruszałem się wszystkimi możliwymi środkami komunikacji, w tym na piechotę i konno. Do Czeczenii jest nieco dalej niż z Krakowa do Zakopanego, do Biesłania połowa z tego. Ale nawet w trakcie największego nasilenia wojen czeczeńskich w KBR panował spokój - uchodziła ona za cichą republikę sanatoryjną, do której Moskwa przylatywała na narty, a reszta świata - na Elbrus.

Jeśli pominąć postsowiecką motoryzacją, to Nalczik wygląda jak Krynica czy inny górski kurort.

Islam w stylu arabskim, rozpowszechniony w Czeczenii, nigdy nie był tutaj szczególnie popularny. Islamiści nigdy nie cieszyli się poparciem ludności lokalnej, która przez całe lata 90-te widziała, że to co zrobili z Czeczenią miało niewiele wspólnego z propagandowymi obrazkami Iczkerii rozpowszechnianymi na Zachodzie. Tym bardziej więc należy sobie uświadomić do jakiego napięcia musi być doprowadzona republika, że młodzi ludzie w końcu zaczęli brać od wahabitów broń i strzelać z niej do milicjantów czy urzędników.

Do 2005 roku KBR rządził klasyczny postsowiecki satrapa Walerij Kokow, którego główna aktywność polegała na budowaniu rodzinnej oligarchii w lokalnej administracji i gospodarce.

Po nim do władzy doszedł Arsen Kanokow, po którym - jako biznesmenie - ludzie oczekiwali, że w kraju będzie w końcu normalnie. To znaczy - będzie można przejechać przez miasto nie płacąc trzy razy haraczu tabunom milicji drogowej, otworzyć sklep i nie stracić go w wyniku wydumanej z sufitu decyzji bo spodobał się komuś innemu czy wreszcie załatwić coś w urzędzie bez płacenia łapówki za dowolny drobiazg. I Kanokow to wszystko obiecywał.

Ale przez ostatnie pięć lat z jednej strony zmieniło się wiele, z drugiej - nic się nie zmieniło. Sektor prywatny kwitnie - to co sprzedają sklepy spożywcze czy elektroniczne właściwie nie różni się od tego, co kupujemy w Polsce czy Berlinie. Globalizacja sprowadziła na Kaukaz polskie jabłka i chińskie telefony komórkowe.

Za to sektor publiczny w całej Rosji jest jednym wielkim skansenem, łączącym to co najgorsze z czasów carskich i sowieckich. Przerośnięta kadra urzędnicza to wielkie, kosztowne i nieefektywne prywatne latyfundia, gdzie wszyscy mówią sobie per “mamo”, “tato”. Dostać się tam bez koneksji jest fizycznie niemożliwe. Ta negatywna selekcja skutkuje rozpowszechnieniem autentycznych imbecyli i analfabetów, którzy ledwie potrafią sklecić jedno zdanie po rosyjsku ale zajmują się na codzień “wydawaniem” decyzji w skomplikowanych sprawach administracyjnych.

Na Kaukazie do rosyjskiego łapownictwa i nepotyzmu dochodzi specyficzna bufonowata bezczelność, która - co mówię z przykrością - wynika z absurdalnego przekonania części lokalnych “elit” o własnej wyjątkowości etycznej, moralnej i intelektualnej, przejętej jakoby po dumnych przodkach. Może i ledwie czytam i piszę, ale swój kaukaski honor mam i żadne przepisy mnie nie obowiązują - wydają się mówić tępe gęby różnych pociotków i córek zaludniające lokalne urzędy.

Rezultat jest taki, że o ile biznes można założyć i rozkręcić, to brakuje w tym wszystkim elementarnej stabilności - czyli zapewne jednego z głównych powodów, dla których wynaleziono w ogóle prawo i państwo. To w jaki sposób rosyjska administracja traktuje prawo przypomina jakiś absurdalny kult cargo (szkoda jeszcze, że lokalni urzędnicy nie występują w sędziowskich perukach, jak kanibale z administracji Idi Amina, Bokassy czy Mengistu). Innymi słowy, dowolna decyzja wydana dzisiaj może zostać jutro podważona lub unieważniona, a prawo w tym wszystkim spełnia rolę dialektycznie traktowanej podkładki.

W tych warunkach w dorosłość co roku wchodzą dziesiątki tysięcy młodych mężczyzn i kobiet, którzy - jeśli nie mają koneksji, a większość nie ma - są skazani na ekonomiczne wykluczenie. Polak ma wybór - może wyjechać do Anglii, Irlandii czy Niemiec, dorobić się i wrócić albo nie. Mieszkańcy Kaukazu mogą jechać co najwyżej do Moskwy, gdzie są traktowani jako ludzie drugiej kategorii. Jednak Kawkazcy nie mają tego typowego dla rosyjskiej prowincji fatalizmu, który pomaga mieszkańcom innych republik biernie tolerować rzeczywistość z pomocą wódki lub “kompotu” ze słomy makowej.

W tym wszystkim najbardziej deprymujące jest totalne i powszechne dwójmyślenie. Moskwa co roku wydziela ogromne pieniądze na pomoc republikom i walkę z ekonomicznym wykluczeniem. I Moskwa otrzymuje piękne raporty o tysiącach młodych ludzi obsypanych pomocą, której rzecz jasna nigdy na oczy nie widzieli. Sprzedają szaszłyki, opłacając się milicjantom, a za te pieniądze sąsiad-urzędnik kupił właśnie nową furę.

Nawet w Polsce trudno jest uwierzyć w taką skalę korupcji. Łatwiej jednak uwierzyć gdy się przez miesiąc mieszka w kaukaskiej wsi, gdzie co tydzień na dobę odłączana jest woda, a co dzień na pół dnia - prąd. Rzecz jasna żadne przerwy w dostawach oficjalnie nie występują, po prostu naczelnik regionu w ten sposób spłaca swój dom czy nowy samochód.

Bo statystyka to w Rosji główny utrwalacz nieudolności administracji publicznej. Samorząd udaje, że wydał pieniądze na aktywizację zawodową, Moskwa udaje, że w to wierzy. Tymczasem do spółki oddali właśnie w łapy wahabitów kolejne kilkaset młodych ludzi. Kilku z nich będzie potem strzelać z lasu do milicjantów czy przedstawicieli administracji (w ostatnich latach giną oni w średnim tempie jednego na 1-2 tygodnie).

Przedstawiciele miejscowych “elit” pytani wprost przy wódce o niebotyczną głupotę swoich indywidualnych wyborów reagują jak przedszkolaki - milczą z baranim wyrazem twarzy lub obrażają się, że uraziłem “etos i autorytet” władzy. Ci co bardziej kumaci bredzą coś o “specyfice i realiach”, wymówka znana dobrze z Polski.

Basajew mógł być sukinsynem sam z siebie, ale nigdy nie pociągnąłby za sobą innych, gdyby tamtejsza administracja w ostentacyjny i notoryczny sposób nie łamała każdej jednej z zasad państwa prawa.