Niedostosowanie prędkości do warunków ruchu

2011-08-02 00:00:00 +0100


Przejazd z Krakowa do Wiednia dostarcza niezapomnianej lekcji poglądowej na temat bezpieczeństwa jazdy samochodem w Polsce. W ciągu ostatnich miesięcy miałem okazję dwukrotnie jeździć do Wiednia i z powrotem, trzema różnymi trasami — przez Pszczynę, przez Laliki i przez Rybnik, fragmentem autostrady A1. Zdecydowanie polecam wariant ostatni. Trasa przez A4, potem A1, Ołomuniec i Brno zajmuje ok. 5 godzin, najmniej ze wszystkich wymienionych.

Tylko na dwóch odcinkach jedzie się drogami innymi niż autostrada lub ekspresówka — pierwszy to odcinek Świerklany-Ostrawa, drugi od Brna do Poysdorfu. Oba przejeżdża się w miarę sprawnie. I, co charakterystyczne, na oba odcinki mające łącznie jakieś 50 km traci się mniej więcej godzinę z liczącej ok. 500 km trasy.

Po zjeździe z niedokończonej autostrady A1 w Świerklanach wjeżdża się na klasyczną drogę wiodącą przez wsie i miasteczka do granicy z Czechami. Droga jest w fatalnym stanie i po raz kolejny skłania do refleksji nad bezmyślnością polskich władz, które od kilkudziesięciu lat traktują infrastrukturę drogową jak kwestię komfortu i fanaberii, a nie bezpieczeństwa, zdrowia i życia ludzkiego.

Zgodnie ze statystykami policji najczęstszą przyczyną wypadków drogowych w Polsce jest “niedostosowanie prędkości do warunków ruchu”. Ta wygodna klasyfikacja pozwalała przez dziesiątki lat łatwo ignorować inwestycje w infrastrukturę drogową. Skoro problem leży wyłącznie po stronie kierowców to logicznym rozwiązaniem jest więcej znaków, więcej ograniczeń, więcej “suszarek” i większe mandaty, prawda?

Jak wygląda droga Świerklany-Wodzisław Śląski? W miarę normalnie, jak na polskie warunkizdeformowany asfalt i brak poboczy na znacznej części trasy. Zastanawiam się jak zmieniłby się statystyki wypadków śmiertelnych gdyby zaczęto je klasyfikować zgodnie z rzeczywistością, a nie przyjętym w policji zwyczajem. Na przykład gdyby zamiast “niedostosowanie prędkości do warunków ruchu” wpisywać “głębokie koleiny wyrzucające samochód z pasa ruchu przy prędkości 50 km/h” albo po prostu “brak pobocza”.

Zwłaszcza przy wypadkach z udziałem pieszych bulwersujący jest fakt, że statystyka znów koncentruje się na “nieodpowiednim oświetleniu pieszych”, a nie tym skąd w ogóle ten pieszy wziął się na pasie ruchu, którym poruszają się kilku- i kilkunastotonowe pojazdy?

No cóż, wziął się stąd, że droga zaprojektowana i wybudowana zgodnie z przepisami prawa polskiego jest pozbawiona nieraz nie tylko chodnika ale i często nawet pobocza. Którędy ma iść pieszy — przecież nie rowem melioracyjnym? Akcje “młodzież wiejska nosi odblaski” pamiętam jeszcze z siermiężnych ulotek wydawanych w latach 80-tych. Naprawdę, mogliśmy dokonać jakiegoś postępu od tego czasu.

Szukając statystyk na ten temat trafiłem na raport NIK z czerwca 2011, który w końcu bierze postawione na głowie statystyki policji i stawia je na nogach. Czyli jako główną przyczynę wypadków wskazuje zły stan infrastruktury drogowej:

Na co drugim kilometrze dróg publicznych powstały koleiny powyżej 2 cm głębokości, na co czwartym - powyżej 3 cm. W krajach UE takie jezdnie (ze względu na bezpieczeństwo kierowców) wyłączane są z użytkowania. W Polsce spowodowałoby to jednak zamknięcie niemal połowy dróg. Dlatego drogi uszkodzone przez koleiny klasyfikowane są jako znajdujące się w złym stanie technicznym i jedynie ogranicza się na nich prędkość.

Można powiedzieć: no cóż, takie drogi mamy, więc trzeba ograniczać prędkość. Otóż problem polega właśnie na tym, że inwestycje drogowe były w Polsce od lat zaniedbywane m.in. dlatego, że wśród decydentów różnego szczebla rozpowszechniło się uspokajające przekonanie, że przyczyną wypadków jest jakaś totalna narodowa głupota i nieodpowiedzialność. Tej oczywiście nie brakuje ale liczna reprezentacja kwiatu naszego narodu jakim są posłowie wśród piratów drogowych musi skłaniać do wniosku, że nie jest to tylko problem charakteru narodowego (zwłaszcza, że tłumaczą się jak każdy - kto pierwszy rzuci kamień?).

Moim zdaniem niepoważne jest w ogóle rozpatrywanie w kategoriach innych niż żart podróży np. z Krakowa do Szczecina drogami krajowymi przez wsie i miasteczka ze zgodną z przepisami prędkością. Biorąc pod uwagę odległość (ok. 600 km przez Wrocław i Poznań) powinno to zająć ok. 10 godzin nieprzerwanej jazdy przy założeniu, że będzie to także prędkość średnia.

Praktyka pokazuje jednak, że na trasach krajowych prędkość średnia wyniesie raczej ok. 40 km/h, a podróż wydłuży się do jakichś 13-15 godzin. Oczywiście, kierowcy zawodowi nie powinni przekraczać 8 godzin jazdy, więc podróż tę powinni rozłożyć na 2 albo jeszcze lepiej 3 dni. Czyli gdzieś tyle, ile zajmowało to dorożką w XIX wieku. I zapewne dlatego od paru lat najszybsza trasa z Krakowa do Szczecina prowadzi przez Berlin, trasą o 100 km dłuższą ale trwającą ok. 8-9 godzin (taką trasę poleca też obecnie Google Maps).

Problem z inwestycjami drogowymi w Polsce jest niestety ten sam co z wieloma innymi. Posłowie czy samorządowcy mają tendencję jedynie do dostrzegania kosztu bezpośredniego danej inwestycji i kompletnie ignorują jej koszty zewnętrzne. Czasem ewentualne korzyści z tego tytułu pojawiają się jako argument w luźnej debacie lub pisanych stylem felietonowym uzasadnieniach projektów — i są banalnie zbijane w trakcie dyskusji. Tymczasem koszty wypadków drogowych w Polsce według szacunków Banku Światowego sięgają 2% PKB.

Zacznijmy więc w końcu mówić głośno o tym, że przyczyną większości wypadków drogowych nie jest kultowe “niedostosowanie prędkości do warunków jazdy” tylko niedostosowanie infrastruktury drogowej do elementarnych standardów ruchu drogowego w XXI w 37-milionowym kraju europejskim.