Kryterium najniższej ceny w przetargach - nieprawda!

2012-01-05 00:00:00 +0000


Nie wierzcie tym, którzy mówią, że to złe prawo narzuca kryterium najniższej ceny przy przetargach publicznych. Przypadek kliniczny — doniesienie RMF FM z marca ubiegłego roku (Tylko najniższa cena liczy się przy przetargach na budowę dróg). A w środku wywody o tym, jak to “cena pozostaje wciąż jedynym lub głównym kryterium w drogowych przetargach” i że “trzeba zmienić jeszcze sporo przepisów”.

Przepisy wcale nie narzucają najniższej ceny jako przymusowego, jedynego kryterium wyboru oferty. Ustawa o zamówienia publicznych mówi jasno w art. 2 ust. 5, że wygrywa oferta najkorzystniejsza czyli taka, która przedstawia sobą “najkorzystniejszy bilans ceny i innych kryteriów lub oferta o najniższej cenie”. Albo-albo. Drugie kryterium jest potrzebne, żeby w trywialnych zamówieniach (typu ustandardyzowane spinacze biurowe) nie wymyślać na siłę dodatkowych kryteriów. Ale wszędzie indziej ustawa daje pełną swobodę stosowania kryteriów — jakościowych, ekonomicznych, środowiskowych itd (szczegółowa dyskusja w artykule Witolda Jarzyńskiego Najniższa cena w przetargach publicznych – gdzie naprawdę leży problem?).

Cóż stoi na przeszkodzie by w specyfikacji przetargu na remont skrzyżowania uwzględnić czas na jaki będzie zablokowane (ogromne koszty po stronie użytkowników), a w przetargu informatycznym koszty eksploatacyjne (kłania się TCO)? Wydaje mi się, że stoi głównie nieświadomość istnienia takich wskaźników lub brak umiejętności ich poprawnego opisania po stronie samych zamawiających (przykłady – patrz Jak nie zamawiać testów penetracyjnych).

Jest jeszcze jeden mocny argument, który usłyszałem od kolegi z sektora publicznego gdy o tym dyskutowaliśmy — że do wskaźnika TCO im się przyczepi NIK. Wszystkich, którzy tego się obawiają odsyłam do przetargu rozpisanego przez sam NIK (przetarg NIK, to samo w wersji tekstowej), gdzie od precyzyjnie opisanych kryteriów pozacenowych wręcz się roi. Da się? Da się — wystarczy chcieć.