Jest na to tylko jedna rada: podnieście podatki!

2013-04-18 00:00:00 +0100


Charakterystyczną cechą polskiej debaty o polityce i gospodarce jest specyficzna forma kultu cargo. W szczególności dotyczy to obniżania lub podnoszenia podatków. “Przegląd” nawołuje od czasu do czasu do zwiększenia progresji podatkowej, podobnie Wojciech Orliński. Podniesienie podatków ma skończyć z niesprawiedliwościami czy chaosem w usługach publicznych — na przykład służbie zdrowia (niesprawiedliwym byłoby napisanie, że taką tezę stawiał Trystero – w ostatnim zdaniu się przed tym zabezpieczył).

Bo w Szwecji są wysokie i jest fajnie. To niby logiczne — więcej podatków oznacza więcej wydatków na szpitale, szkoły, drogi, ścieżki rowerowe i inne miłe rzeczy. Wszystko to jednak opiera się na jednym ukrytym założeniu: że koszty własne administracji są stałe. To idzie tak: być może rzeczywiście w niektórych szpitalach 80% budżetu idzie na pensje np. 200 pracowników, z których połowa zaludnia “działy administracyjne”. Ale jak dorzucimy szpitalowi kolejny miliard do budżetu to wtedy mu wystarczy i na miejsca pracy dla krewnych i na leczenie pacjentów — więc wilk będzie syty, i owca cała.

Niestety, to tak nie działa. W państwach o niskiej kulturze prawnej i słabym nadzorze właścicielskim dowolna ilość pieniędzy zostanie skonsumowana, a jakość usług będzie niska jak była. W skali makro widać to na przykład na poniższym wykresie, w którym wysokość opodatkowania została skonfrontowana z wzrostem PKB. Są tam kraje o niskich podatkach i wysokim wzroście (Australia), niskich podatkach i niskim wzroście (Japonia), wysokich podatkach i wysokim wzroście (Finlandia) i wysokich podatkach i niskim wzroście (Włochy).

Brak jest po prostu jakiegoś bezpośredniego przełożenia wysokich podatków na jakość usług publicznych. Jak już te pieniądze zostaną przez państwo zebrane, to mogą się z nimi dziać najróżniejsze rzeczy. Akurat w Polsce są one chętnie przeznaczane na utrzymanie stabilnego poziomu życia w urzędach, agencjach i spółkach Skarbu Państwa (Elewarr, Koleje Śląskie), a jak coś zostanie to za resztę się świadczy usługi publiczne. Wystarczy popatrzeć co się dzieje w sektorze publicznym w grudniu — kupuje się dosłownie cokolwiek, żeby nie “stracić” pieniędzy, które zostały z budżetu.

Dlatego właśnie nawoływanie do podniesienia lub obniżenia podatków w Polsce jako rozwiązania wszystkich problemów niczym się nie różni od budowania słomianych samolotów i wież kontrolnych przez ludy Mikronezji, w nadziei, że w odpowiedzi spadną z nieba dary. Chcemy małpować rozwiązania ze Szwecji czy Danii, nie próbując nawet zrozumieć dlaczego one się tam sprawdzają.

A sprawdzają się między innymi dlatego, że wysokim podatkom towarzyszy wysoka jakość usług publicznych. Jedno jest z drugim ściśle związane, bo dobre usługi publiczne budują poczucie zaufania do państwa i zachęcają do płacenia podatków. Wysokie podatki w kraju, w którym lekką ręką wydaje się miliard na podtrzymanie przy życiu bankrutującej przechowalni dla polityków, zabrawszy go uprzednio z przedszkoli, skłaniają jedynie do ucieczki w szarą strefę.

Podsumowując, podejście na zasadzie “najpierw podnieśmy podatki a potem się zobaczy” brzmi atrakcyjnie, ale jest to jedynie recepta na pogłębienie alienacji sektora publicznego i zakonserwowanie go w roli uporczywego pasożyta, odwracającego znaczenie “solidarności społecznej” w Polsce (wszyscy solidarnie go unikają). Polską administrację trzeba bezustannie reformować, zaczynając od samej góry i maksymalizować jej efektywność w dostarczaniu usług publicznych. A jak to zaczniemy robić to się nagle okaże, że w gruncie rzeczy nie trzeba podnosić podatków.