Czy dzieci to inwestycja?

2010-03-18 00:00:00 +0000


Pani Joanna Potocka w dzisiejszym "Warto rozmawiać" wypowiedziała znaczące zdanie: "Słowa takie jak inwestycja i kapitał nie są tymi, które chciałabym słyszeć w kontekście kochającej się rodziny" (parafraza z pamięci).

Smutną przeciwwagą dla tej tezy - pod którą się w pełni podpisuję jako rodzic - są jednak równoczesne deklaracje instytucji mających znaczący wpływ na politykę fiskalną państwa. W obecnej sytuacji europejskich systemów socjalnych nie ma już miejsca na tak abstrakcyjne pojęcia jak szczęście rodzinne.</p>

Toczy się bowiem walka o podtrzymanie jeszcze przez chwilę socjalnego modelu redystrybucji dochodów zbudowanego na dywidendzie z powojennego boomu gospodarczego.  Boomu opartego, jak twierdzi Stephanie Seguino, w znacznej części o specjalizację pracy kobiet i mężczyzn. O tym, że kobiety trzeba szybko zagnać do pracy pisze bez ogródek Komisja Europejska: In order to meet these challenges, employment rates of both men and women will have to rise rapidly and social protection systems will have to be modernised so that they provide an affordable response to the future needs of our society. Niewypowiedziany wprost cel "polityki aktywizacji" to danie tym kobietom "szansy" na stanie się płatnikami podatków i - w szczególności - składek emerytalnych. "Szansy", którą obecnie w większości "marnują", robiąc rzecz najbardziej oczywistą to znaczy samodzielnie opiekując się swoimi dziećmi w pierwszych latach życia. Potwierdza to w niedawnym wywiadzie prezes ZUS pan Zbigniew Derdziuk: "Trzeba też przyciągać do rynku pracy grupy dotychczas na nim niefunkcjonujące. Mam tu na myśli np. kobiety wychowujące w domu dzieci, niepełnosprawnych, a także dużą grupę ludzi zatrudnionych nielegalnie w tzw. szarej strefie." Istotnie, z punktu widzenia ZUS i innych instytucji emerytalnych goszczących na konferencji ISSA, gdzie podobne tezy padały wielokrotnie, ludzie nie płacący składek "marnują" swoją pracę. Nie zasilają bowiem systemu, który i tak jest obecnie w sporych tarapatach dzięki dość schizofrenicznemu zaangażowaniu europejskich elit politycznych w obronę modelu redystrybutywnego przy równoczesnym wspieraniu redukcji urodzin dzieci, od których ten model zależy.

Zwiększenie wpływów do systemu przez pozyskanie nowych płatników jest więc najprostszą metodą by uniknąć rzeczy najbardziej dla klasy politycznej przerażającej - ograniczenia dostarczanych przez nią przymusowych świadczeń. Nie ma lepszego klienta, niż klient z przymusu. Jeśli jednak nie mama lub tata, to kto powinien zajmować się wychowaniem dziecka? Zapewne żłobki, których upowszechnienie "jest  najskuteczniejszym sposobem aktywizacji zawodowej młodych matek"   już od czasów PRL. Ich największą zaletą jest jednak to, że działają w ramach systemu podatkowego. Ciekawe jednak, że wśród znanych mi rodziców nikt nie pali się by oddawać dziecko do żłobka, zwłaszcza w wieku, w którym najbardziej potrzebuje bliskości rodziców. A ściślej - nikt nie robi tego dobrowolnie. Wyjątkiem są rodziny, w których nie wystarcza obarczona podatkami i parapodatkami pensja jednego z rodziców  i koniecznajest "aktywizacja" obojga.