Zmiany w zarządzaniu kryzysowym

2011-05-25 00:00:00 +0100


MSWiA opublikowało projekt założeń zmiany ustawy o zarządzaniu kryzysowym, który pod względem podejścia można uznać za przełomowy. Projekt opublikowany na BIP MSWiA wydaje się dostrzegać wszystkie wcześniejsze problemy (opisane poniżej):

Podstawową zmianą jakościową wprowadzoną ustawą o zmianie ustawy o zarządzaniu kryzysowym będzie ciągłość odpowiedzialności za ochronę ludn

Nowością jest uwzględnienie w zarządzania kryzysoweego elementu zwykle najmniej istotnego z punktu widzenia administracji publicznej, czyli obywatela:

Ważnym elementem ochrony ludności w projektowanej ustawie jest dobrze przygotowany i poinformowany obywatel, któremu należy umożliwić zdobycie wiedzy i umiejętności na temat zachowania się w sytuacjach zagrożenia jego zdrowia, bądź życia, a także w zakresie zapobiegania tego rodzaju sytuacjom, określając jego prawa i obowiązki.

O tym jak istotna jest edukacja ludzi zamieszkujących tereny zagrożone katastrofami naturalnymi świadczy niedawne tsunami w Japonii. Niestety, patologia zarządzania kryzysowego polegająca na podmiotowym traktowaniu potencjalnych ofiar i braniu na siebie całej odpowiedzialności przez służby ratownicze jest problemem nie tylko polskim, i nie tylko w zarządzaniu kryzysowym (dobrze opisuje to Amanda Ripley w książce The Unthinkable: Who Survives When Disaster Strikes - and Why).

Jaki jest kontekst proponowanych zmian? W lipcu 1997, już po “powodzi stulecia”, znany ekonomista Wacław Wilczyński (zm. 2008) pisał:

Straż pożarna to jedyna instytucja, która nie musi uzyskiwać w Warszawie zezwolenia na wyjazd do pożaru czy powodzi. Wszystkie inne instytucje oraz formacje musiały i w zwiąku z tym spóźniały się o dwa, trzy kluczowe dni. Tyle bowiem czasu trzeba było w Warszawie na uzmysłowienie sobie, że gdzieś tam na peryferiach dzieje się cos powamego.

I jeszcze o resortowości:

Powódź pokazała, jak pionowe struktury hierarchiczne dzielą kraj, jak ograniczają kompetencje organów terenowych, izolując je od siebie na skutek resortowych podporządkowań. Jak ograniczone kompetencje ma w istocie wojewoda-namiestnik. ile rozmaitych urzędów państwowych funkcjonujących na jego terenie może mu pokazać fię, bo miarodajne są dla nich warszawskie ministerstwa.

Po 1997 mieliśmy reformę administracyjną, która wzmocniła rolę samorządów. Czy dużo się poprawiło? Mieliśmy okazję przekonać się o tym podczas kolejnej “powodzi stulecia” w 2010 roku. Na pewno szybsza była reakcja straży pożarnej, wojska i innych służb reagujących na katastrofy naturalne. Z drugiej strony instytucje, których zadaniem była prewencja wykazały się podobną indolencją jak 13 lat wcześniej.

Mówił o tym poprzedzający powódź raport NIK na temat utrzymania elementów ochrony przeciwpowodziowej. Administracja centralna palcem nie tknęła też systemu ostrzegania przeciwpowodziowego, o którym głośno mówiło się parę miesięcy po powodzi w 1997 roku, podobnie jak dużych inwestycjach typu “Program dla Odry” (krytykowany zresztą za nierealne i niespójne założenia).

Jednak poza zaniedbaną infrastrukturą tak w 1997 jak i 2010 roku zawiodły też sprawy elementarne, jak powiadamianie osób zagrożonych falą powodziową i przepływ informacji między różnymi organami administracji. Oba elementy są obecnie przedmiotem pozwu zbiorowego przeciwko administracji wytoczonego w Sandomierzu.

O tym jak głębokie jest niezrozumienie roli zarządzania kryzysowego w administracji świadczy anegdotyczny wręcz przypadek z Dobczycach:

Wciąż trwają tu przepychanki między starostą, wójtem a zarządem zapory w Dobczycach (woda zalała powiat bocheński po zrzucie ze zbiornika retencyjnego). Wójt Bochni Jerzy Lysy tuż po powodzi zawiadomił prokuraturę, bo, jak twierdzi, nikt nie poinformował władz lokalnych o zrzucie. – Stało się tak, bo w weekend nie działało powiatowe centrum zarządzania kryzysowego – mówi. – Gdyby informacje dotarły do nas wcześniej, straty mogłyby być mniejsze.

Z kolei w Krakowie przez prawie rok od powodzi rozbawienie mieszkańców budził żenujący spór władz miasta z władzami województwa. W XXI wieku władze województwa i wielkiego miasta wojewódzkiego kłóciły się o to, kto jest właścicielem 400-metrowego kawałka wału przy ul. Nowohuckiej.

O absurdach, które z kolei wprowadził do przepisów ustawodawca, można przeczytać w w samym projekcie MSWiA:

Problemem w realizacji przez jednostki samorządu terytorialnego, działań na rzecz poprawy bezpieczeństwa, jest ich błędnie pojmowana niezależność, doprowadzająca np. do sytuacji, gdy samorząd powiatowy nie może udzielić wsparcia swoim mieszkańcom, jeśli zadanie z tym związane jest zadaniem własnym samorządu gminnego. (...) W konsekwencji konieczne jest usunięcie z ustawy o samorządzie powiatowym przepisu zakazującego realizacji przez powiat zadań będących zadaniami własnymi gminy w zakresie ochrony ludności.

Tyle, że to zjawisko występuje tak samo na szczeblu centralnym (“autonomia” ministerstw). Do opinii publicznej przebijały się odpryski konfliktów kompetencyjnych w zakresie samego zarządzania kryzysowego, widoczne w komentarzach Przemysława Guły i Pawła Tarnawskiego, którzy odeszli z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa w 2010 roku. W marcu 2011 Przemysław Guła pisał:

"Trudno uzyskać odpowiedź na pytanie, kto [w Polsce] odpowiada za koordynację działań w dużych kryzysach, jak choćby powodzie. Trudno zidentyfikować, kto odpowiada za politykę informacyjną. Z góry odrzucam odpowiedź wielu urzędników, że wszystko jest w ustawie. Jak jest w życiu?"

Co zabawne, w projekcie MSWiA napisano prawie to samo, choć jeszcze niedawno resort niechętnie odpowiadał na tę krytykę, że wszystko jest jak trzeba. Ale osób dostrzegających problem było znacznie więcej — np. dr Ryszard Grosset, były komendant PSP:

W przyszłości [może] znowu zawieść to, co zawiodło w ubiegłym roku: system powiadamiania, alarmowania, koordynacji działań na najniższych szczeblach i najbliżej obywatela. To m.in. syndrom ośmiogodzinnego pracownika w centrum zarządzania kryzysowego w gminie i powiecie.

Projekt MSWiA wydaje się odpowiadać na wszystkie wymienione problemy. Czy to rozwiąże problem? Nie, bo rząd musi uświadomić sobie, że nie wystarczy wydać przepis, który nakaże np. modernizację wałów — trzeba to jeszcze faktycznie zrobić.

A tutaj na przeszkodzie mogą stanąć setki innych procedur urzędowych — i często stają. Bo przebudowa wału wymaga również uzyskania szeregu zaświadczeń, pozwoleń, a niekiedy również rozstrzygnięcia spraw sądowych — czyli dokładnie tych procesów, których patologiczna nieefektywność i przewlekłość jest od lat tolerowana np. w imię źle pojętej “niezawisłości” sądownictwa.