Realia służby zdrowia czyli Prokocim

2011-07-18 00:00:00 +0100


Alert24 opisał dzisiaj “makabryczne warunki” w Szpitalu Onkologicznym w Warszawie. Przed oczami stanęły mi sceny, które niedawno ogladałem w krakowskim Szpitalu Dziecięcym w Prokocimiu. Po wizycie w Prokocimiu w czerwcu wysłałem do zarządu szpitala następujący list:

Szanowni Państwo, W ciągu ostatnich kilku tygodni trzykrotnie przyjeżdżałem do szpitala dziecięcego w Prokocimiu z synem, który miał skręconą nogę. Personel medyczny działał bardzo profesjonalnie i bez zarzutu, natomiast efektywność procedury rejestracji pacjentów jest tragiczna. Miałem skierowanie do przychodni chirurgicznej na zmianę opatrunku, która zajmowała 5-15 minut. Natomiast za każdym razem byłem zmuszony odstać 20-30 minut do rejestracji (lada przy wejściu do samej poradni) w kolejce, w której stało po kilkanaście równie zirytowanych osób. Później drugie tyle trzeba było odczekać na wezwanie do zabiegu, co jest jednak o tyle zrozumiałe, że same zabiegi zajmują trochę czasu i oczekiwanie na ławkach nie jest już takim problemem. Nic natomiast nie tłumaczy nieefektywności samego procesu rejestracji, któremu przyglądałem się w sumie gdzieś przez godzinę z braku lepszego zajęcia. Nie mam uwag do pracy pani za ladą, natomiast w XXI wieku nie powinna mieć miejsca sytuacja w której rejestratorka najpierw przepisuje długopisem dane ze skierowania do zeszytu w kratkę, potem te same informacje przepisuje do stojącego obok komputera i wykonuje masę innych tego typu czynności, które zwykle obserwuje się jeszcze tylko w urzędach pocztowych. Co gorsza przy części pacjentów rejestratorka musiała spacerować gdzieś (do archiwum?) i przynosić jakieś papiery co zajmowało nieraz i 10 minut. Taka organizacja pracy to marnotrawstwu czasu zarówno personelu szpitala jak i pacjentów. Tym bardziej, że jest to szpital dziecięcy – stanie przez pół godziny w kolejce z dzieckiem jest bardzo trudne. Mniejszych dzieci nie da się posadzić na ławce i zostawić. Tę organizację pracy można poprawić na dziesiątki sposobów bardzo niskim kosztem – jest to wyłącznie kwestia odpowiedniego przeplanowania sekwencji czynności wykonywanych podczas rejestracji (optymalizacja procesowa). Chciałbym również zwrócić uwagę na samo wywoływanie pacjentów do przychodni. Jest to szpital dziecięcy, więc na korytarzu jest głośno. Tylko jeden lekarz wywoływał pacjentów przez głośnik, reszta krzyczała z gabinetów więc na ławkach w poczekalni dawało się zwykle dosłyszeć tylko “...owski!!” czy coś w tym stylu.

Proszę to porównać z tym co opisują pacjenci w serwisie Alert24 w artykule “Makabryczne warunki” w Centrum Onkologii :

Widać, że Centrum brak sensownego menadżera. Jak to możliwie, że mimo częściowej komputeryzacji, karta pacjenta pojawia się w gabinecie lekarskim dopiero po kilku godzinach. Zdarza się, że giną wyniki badań i trzeba je potem powtarzać.

Polska służba zdrowia jest podobno niedofinansowana. Ale burdel zasilony większą ilością pieniędzy może jedynie stać się większym burdelem. To co ja osobiście widziałem w szpitalu (oraz w sądach) nie miało nic wspólnego z brakiem pieniędzy, tylko z organizacją pracy i – no właśnie – zarządzaniem tymi placówkami.

Dyrektorem szpitala jest prof. dr hab. med. Maciej Krzakowski. Jego zastępcą jest lek. med. Jerzy Giermek. Zastanawiam się skąd wzięła się w Polsce moda na to by lekarze (czy sędziowie), kształceni i pracujący przez kilkadziesiąt lat jako, no cóż, lekarze (czy sędziowie), próbowali nieudolnie udawać menedżerów i na żywym organizmie uczyć się zarządzania?