U Piotra Waglowskiego dyskutujemy o finansach opartych na dowodach, racjonalności wydatków publicznych itp itd, ogólnie klimaty oświeceniowe. A tymczasem za rogiem stoi rzeczywistość.
Barbara Sielicka z Bankier.pl postawiła racjonalne pytanie — dlaczego Izba Skarbowa w Bydgoszczy kupuje dokładnie tę samą bazę danych, którą już wcześniej kupiła Izba Skarbowa we Wrocławiu (Unieważniono kolejny przetarg na zakup danych o allegrowiczach).
Izba skarbowa na pytanie prasy odpowiada w stylu mechanika z komedii Barei (“Nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiony jestem!”). Uzasadnienie jest takie (podkreślenia moje):
Izba Skarbowa nie ma możliwości wykorzystywania oprogramowania zakupionego przez inną jednostkę, gdyż objęte jest ono prawami autorskimi i umowami licencyjnymi, dlatego chcąc uzyskać do niego dostęp, musi je zakupić"
Nie da się, trzeba, musi — i kropka. Centrum Usług Wspólnych przy KPRM nie istnieje, dwa urzędy nie mogą nic kupić na spółkę choćby nawet bardzo działy. Licencja jak wiadomo jest dana od Boga, majątkowe prawa autorskie wynikają z prawa naturalnego i ich zakres nie może być regulowany umowami cywilnymi.
Ja wiem, że da się różne rzeczy robić w sposób zgodny z prawem i niezgodny ze elementarnymi zasadami gospodarności. Ale co jak co, ale akurat licencje na oprogramowanie czy bazy danych da się również zamawiać w sposób minimalizujący koszt jednostkowy przy zamówieniach dla większej liczby użytkowników.
O ile w opisanym przypadku mowa jest o dwóch urzędach, o tyle licencje na systemy informacji prawnej w 2009 roku wydano prawie 9,5 mln zł (patrz Aktualizacje kupowane bez przetargów oraz Odpowiedź prezesa UZP na interpelację nr 16923). Wystarczy poszukać w Google ogłoszeń o przetargach by zobaczyć, że większość z nich jest zamawiana detalicznie — tu 5, tam 80, tu znowu 10, tam 20. I tak kilka tysięcy urzędów w Polsce kupuje te licencje przepłacając o kilkanaście-kilkadziesiąt procent na sztuce w imię… no właśnie czego właściwie? Zwłaszcza, że licencja jest niematerialna, kod aktywacyjny przesyła się mailem.
Problem tradycyjnie wydaje mi się znowu kulturowy a nie prawny. Mówi o tym pierwszy akapit wyjaśnienia Izby Skarbowej, podkreślający świętą (acz niepisaną) zasadę “mój budżet jest najmojszy i wydam go jak zechcę”:
"Izba Skarbowa zgodnie z ustawą o finansach publicznych jest jednostką sektora finansów publicznych. Jako samodzielnie bilansująca państwowa jednostka budżetowa prowadzi samodzielną gospodarkę finansową."
Do niepisanej zasady należałoby jeszcze dopisać: “a jak mi mojego budżetu nie stanie to podniosę podatki”…