Przedszkole na bank

2011-02-01 00:00:00 +0000


Punkty stosowane przy rekrutacji dzieci do przedszkola to w teorii dobry sposób na obiektywizację kryteriów i określenie kolejności dostępu do deficytowej usługi publicznej. W praktyce jednak bywają one fikcją, której skutkiem jest kierowanie pomocy społecznej do osób zamożnych ze stratą dla tych, którzy rzeczywiście powinni być nią objęci. Niezależnie od wszystkich innych punktów (pracujący rodzice, rodzeństwo itd) najwyższą liczbę punktów dostają dzieci “samotnie wychowywane przez matkę lub ojca”. W praktyce wystarczy nie mieć ślubu by uzyskać odpowiednie zaświadczenie i szereg świadczeń, w tym absolutną przewagę w dostępie do przedszkoli. Ojciec pracuje jako kierownik placówki banku, matka - menedżer w firmie informatycznej, zarobki dużo powyżej średniej - ale nie mają ślubu, więc są “samotni” (przypadek autentyczny).

Strategie społeczne jedno, a praktyka legislacyjna - drugie. Pod obecnym systemem świadczeń rodzinnych, jeśli chodzi o realne skutki, mogłaby się podpisać zapewne jakaś radykalna organizacja feministyczna i to z pierwszej fali (tej od palenia staników i szowinistycznych świń). Stanowi on bowiem doskonały środek ekonomiczny służący zwalczaniu reakcyjnego i opresyjnego przeżytku jakim jest małżeństwo.

Problem jest znany od dawna. Po tradycyjnych obiecankach “doprecyzowania kryteriów” czyli naprawienia legislacyjnego knota rząd wrócił do ważniejszych spraw, takich jak krzyż na placu w Warszawie. “Dyskusje w MEN” trwają już co najmniej od lutego 2010.

P.S. w październiku 2010 wysłałem do MEN zapytanie (przez ePUAP), czy już zakończyli dyskusje z lutego. Pod koniec stycznia 2011 przyszła odpowiedź, którą zamieszczam poniżej.