Józef Halbersztadt o regulacji mediów

2011-03-17 00:00:00 +0000


Gościnny komentarz Józefa Halbersztadta (ISOC-PL) na temat regulacji mediów oraz Internetu. Kopiuję go (za zgodą autora) z listy Rejestr bo uważam, że trafnie pokazuje problem, który nie sprowadza się do protestowania przeciwko “cenzurze Internetu” za każdym głupim pomysłem ustawodawcy. Problem jest znacznie szerszy. Wypowiedź Józefa zaczyna się poniżej. Kasia Szymielewicz mówi że ludzie wstawiający filmiki na własną stronę czy do YouTube są amatorami nie zamierzającymi konkurować z produkcją a la Hollywood ani nawet serialami TVN . Natomiast Jarek Sobolewski też w podobny sposób mówi o przedsiębiorcach reklamujących swój biznes na firmowej stronie.

Sprawa jest poważniejsza, w internecie prawdziwym nie ma konsumentów i nadawców (przedsiębiorców), są równorzędni użytkownicy. Oczywiście niektórzy użytkownicy są na tyle potężni i na tyle się rozpychają (google, microsoft, telefonica i wielu innych) że narzucają to co chcą innym, a nawet kupują prawo, które im na to pozwala. Więc możemy nawet postawić pytanie czy w ogóle jeszcze mamy prawdziwy internet.

Lecz właśnie z tego powodu do pakietu telekomunikacyjnego wprowadziliśmy w Parlamencie Europejskim poprawkę 166, która wpierw przeszła, potem w drugim czytaniu została obalona, a ściślej zastąpiona mniej jednoznacznym sformułowaniem, aby w trakcie trzeciego czytania (negocjacji z Radą, czyli z rządami, głównie francuskim i brytyjskim) zostać jeszcze bardziej rozmytą. Poprawka 166 (akurat znalazłem tekst angielski):

Member States shall ensure that any restrictions to the rights of users to access content, services, and applications, if such restrictions are necessary, shall be implemented by appropriate measures, in accordance with the principles of proportionality, effectiveness and dissuasiveness.

Tym niemniej w ostatecznej wersji pakietu jest zapis, który da się interpretować jako niezbywalne prawo użytkownika do pozostawania równorzędnym. Chodzi o konstytutywną zasadę internetu end-to-end.

Dlatego nie ma co mówić o młodych, zdolnych amatorach, czy drobnych przedsiębiorcach. Takiego użytkownika także nie należy nazywać użytkownikiem końcowym (mającego niby inne przymioty niż użytkownik bardziej centralny), lecz raczej użytkownikiem innowacyjnym (w amerykańskim jest słowo start-up, która to nazwa najlepiej oddaje sens tego pojęcia – z tego powodu funkcjonuje ono w świecie jako jeden z najbardziej popularnych nowych anglicyzmów).

Te wszystkie przepisy typu koncesyjnego, także prawo własności intelektualnej widziane bez wyłączeń i wykluczeń (np. dozwolony użytek) to jest narzucanie barier i kosztów transakcyjnych (w języku ekonomii) mających przytłumić konkurencje i innowacje nie kontrolowane przez dominujący biznes. Dlatego kupuje on to prawo. A jeszcze z większym zapałem kupuje ekspertów, którzy niezależnie od jakie prawo da się kupić będą pomocni w kupowaniu prawa, a potem interpretowania tego co udało się kupić.

Rząd polski starając się o to o co się stara przede wszystkim uderza w polską innowacyjność. Tak utrudnia życie prawdziwym innowatorom internetowym, że potem nie się co dziwić że w Polsce jako wspierane innowacje (program Innowacyjna Gospodarka) występują strony www o jakieś rzekomo oryginalnej treści. Bardziej fundamentalne innowacje są tłumione instytucjonalnie – są dozwolone tylko wtedy gdy przychodzą z zagranicy.

Tymczasem prawdziwi innowatorzy internetowi powinni wdrażać nowe funkcjonalności, oferować nowe usługi, w tym także telewizję internetową bez koncesji. A przynajmniej powinna być wolność zaczynania takiego przedsięwzięcia bez koncesji. Taką infrastrukturę prawną da się stworzyć, bo nie potrzeba do tego żadnego wynalazku prawnego. Np. w każdym prawie patentowym jest zapis mówiący, że samo prowadzenie prac badawczych nie stanowi naruszenia patentu – wystarczy dopisać coś analogicznego do ustawy medialnej.

Sprawa jest poważna, bo chodzi nam o odwrócenie paradygmatu, a nie stworzenie wyjątków dla małych nieporadnych, amatorów, hobbystów czy jakiś innych nieudaczników nie widzących gdzie lezą prawdziwe pieniądze. Przy tym nasz paradygmat opierający się na swobodzie wypowiedzi, konkurencji rynkowej, a także rozumnym państwie na serio wspierającym te wartości jest paradygmatem klasycznym – także paradygmatem rozumnego kapitalizmu. Ten paradygmat w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat został podmieniony przez paradygmat koncesjonowania, nadzoru, monopoli intelektualnych dla niepoznaki nazywanych egzekwowaniem praw własności intelektualnej i państwa stojącego na straży uprzywilejowanych interesów prywatnych.

Internet jest w tym sensie jest wyjątkowy, że jeszcze się broni i nie wymyka się przynajmniej niektórym z tych zakusów. Ale podkreślam nie chodzi o obronę wyjątków i rezerwatów. Chodzi o obronę konstytutywnych zasad.