eWUŚ spaprali? Czyli o automatyzacji procesów w administracji

2013-01-03 00:00:00 +0000


GW alarmuje, że “każdy szpital, a nawet sanatorium musi codziennie od nowa potwierdzać, że wszyscy pacjenci mają aktualne prawo do leczenia”. Tylko, że wbrew tytułowi artykułu nie oznacza to wcale, że system jest “spaprany”. Artykuł “eWuś też spaprali. Ciemna strona rejestracji u lekarza” cytuje wielu przedstawicieli służby zdrowia, którzy swoimi wypowiedziami dowodzą jednak głównie całkowitego braku zrozumienia dla technologii informatycznych. Z przedstawionych tam opinii wyłania się mniej więcej taka wizja — jak coś trzeba sprawdzać, to logiczną konsekwencją jest konieczność posadzenia dodatkowego urzędnika, który będzie to ręcznie sprawdzał na stronie NFZ. I zapisywał długopisem w robionych linijką tabelkach. A potem jeszcze zszywał igłą i nitką jak w sądzie. Komputer pełni tutaj rolę takiego trochę nowszego telegrafu bez drutu, dalekopisu albo książki telefonicznej.

Tymczasem logika systemu eWUŚ jest dokładnie odwrotna — jest on nastawiony na prawie całkowitą automatyzację weryfikacji prawa do ubezpieczenia. Jak wskazał mi na FB kolega, NFZ wprost mówi o automatycznej weryfikacji danych w eWUŚ.

Innymi słowy, nikt tego nie musi weryfikować ręcznie — w sensie, że co rano po kawie siada i przez 8 godzin na stronie NFZ sprawdza po kolei PESELe wszystkich pacjentów w szpitalu. Każdy współczesny menedżer powinien mieć świadomość, że takie rzeczy można w prosty sposób zautomatyzować czy wręcz wbudować w informatyczny system obsługi pacjenta w szpitalu (patrz rozdział Informacje dla producentów oprogramowania na stronie eWUŚ, jak to wygląda w praktyce opisuje MAiC). W praktyce będzie to więc wyglądać tak, że cała weryfikacja odbywa się w tle i od czasu do czasu operator systemu otrzymuje informację, że pacjentowi X akurat wygasło ubezpieczenie.

Autor artykułu cytuje wielu dyrektorów szpitali, w tym Marka Balickiego, który na dodatek był ministrem zdrowia. Jeśli ich wypowiedzi nie zostały zmanipulowane to zaczynam powoli rozumieć, dlaczego w wielu polskich szpitalach nadal obsługa pacjentów pozostaje gdzieś w okolicach wczesnego PRL (Realia służby zdrowia czyli Prokocim). Biorąc jednak pod uwagę polską modę na to by dyrektorami szpitali byli lekarze (a sądów – sędziowie, szkół – nauczyciele a szkół baletowych – baletnice) z pewnym przerażeniem uświadamiam sobie, że te wypowiedzi wcale nie muszą być zmanipulowane…

Problem jest jednak znacznie szerszy. Wiele instytucji publicznych pozostaje z zarządzaniem swoimi zbiorami danych na poziomie XIX wieku. Część oddziałów ZUS na przykład nie weryfikuje w żaden sposób zaległości składkowych i “przypomina” sobie o nich dopiero tuż przed terminem przedawnienia (“hodowanie odsetek”). Podczas afery Amber Gold dowiedzieliśmy się, że sądy rejestrowe nie weryfikują informacji w Krajowym Rejestrze Karnym. Jedna z krajowych inspekcji środowiska poproszona o dostarczenie zbiorczych danych z monitoringu powietrza z dumą oświadczyła, że ich nie posiada i publikuje tylko dane bieżące (dzienne). Zapytana o to jak w takim razie robi raporty roczne wyjaśniła, że deleguje do tego pracownika, który przez miesiąc po raz kolejny przepisuje surowe dane i robi z nich raport. I tak co roku. To o czym tutaj piszę to nie jest żadne rocket science tylko naprawdę elementarne zarządzanie danymi, które można zrobić w sekundę przy pomocy najprostszego arkusza kalkulacyjnego.