Czy ruch mieszczański musi być polityczny?

2013-03-29 00:00:00 +0000


Czy obywatelska aktywność może być apolityczna? Moim zdaniem może być, ale właśnie się dowiedziałem, że będzie wtedy “miejską burżuazją”. Przypadkiem trafiłem na artykuł Dobry car i nowi mieszczanie Jarosława Ogrodowskiego, który przedefiniował — sądząc po terminologii w duchu marksistowskim — obywatelską aktywność obywateli.

Autor sprawnie rozdziela role — z jednej strony są “miejscy aktywiści”, z drugiej — “młoda miejska burżuazja”. Pierwsi walczą oczywiście o prawa “całej społeczności lokalnej”, drudzy tylko o swój. “Aktywiści” robią same dobre rzeczy — konsultują, oddają swój czasu , a “burżuje” dla odmiany robią same złe — “głośno się domagają”, “walczą” itd. Razi mnie ten trybalizm, bo nie pasuje do XXI wieku.

Klasowy trybalizm

Gdybym szukał lepszego przykładu głupoty myślenia kategoriami klasowymi to doprawdy trudno byłoby mi go znaleźć. Ogrodowski pisze wciąż o “całej” społeczności, o “swojej” społeczności – to znaczy konkretnie której? Bo jak się przyjrzeć działaniom opisanym w artykule to zawsze mowa jest o interesie jakiejś grupy ludzi, raz większej, raz mniejszej. Czy jakieś konkretne przejście przez jezdnię naprawdę leży w interesie wszystkich, skoro służy ono głównie wygodzie okolicznych mieszkańców? Przecież na jego uruchomienie trzeba wydać konkretne pieniądze, które inni wydaliby na plac zabaw w swojej okolicy.

W wizji Ogrodowskiego miasto jest “jednorodnym organizmem”, którego ci dobrzy bronią przed zakusami tych złych, walczących wyłącznie o “swój klasowy interes”. Jakże trzeba być przesiąkniętym monopartyjno-kolektywistycznym myśleniem, by nie dostrzegać, że wizje “jednorodności miasta” według różnych osób mogą być całkowicie odmienne? Jeden ma dzieci, drugi nie ma. Pierwszy będzie lobbował za przedszkolami, drugi przeciwko. Ale obaj równocześnie mogą się zgadzać np. w kwestii budowy ścieżek rowerowych.

W myśleniu plemiennym nie ma miejsca na takie subtelności. Najpierw agregujemy poglądy wszystkich jednostek w jedną uśrednionoą kluchę, potem narzucamy je wyznawcom jako ich własne, a na koniec udajemy, że są “jednorodne” — jak однородное социалистическое правительство, jak Ein Volk.

Filozofia klasowa z automatu szufladkuje jednostki i ustawia w opozycji, której w rzeczywistości nie ma. Katastrofa humanitarna w XX wieku była logiczną konsekwencją postulatów “likwidacji burżuazji jako klasy” (marksizm) oraz “rasy” (narodowy socjalizm). W obu tych wizjach sąsiad z dnia na dzień okazywał się wrogiem nie dlatego, że zrobił coś złego, tylko dlatego, że go sklasyfikowano jako przedstawiciela wrogiego plemienia.

Ewolucja czy rewolucja?

Wracając do artykułu Ogrodowskiego, można w nim znaleźć liczne echa dawno przebrzmiałych ideologii. Na przykład wadą miejskich ruchów (tych “burżuazyjnych”) jest to, że “nie dążą do obalenia systemu”</em. One “pragną drobnych zmian”, “działają w ramach systemu” — zgroza! Otóż jest to dokładne powtórzenie sporu między zwolennikami ewolucyjnego (socjaldemokratycznego) oraz rewolucyjnego socjalizmu (marksistowskiego) z początku XX wieku. Ci pierwsi uważali, że system polityczny można zmieniać metodami pokojowymi, ci drudzy chcieli najpierw fizycznie zlikwidować “klasę burżuazyjną” a potem się zastanawiać co dalej.

Ta druga perspektywa brzmi bardzo kusząco (sąsiad zadziera nosa? już niedługo…) ale cała historia XX wieku potwierdziła, że to ruch ewolucyjny miał rację. Ruch rewolucyjny nie osiągnął niczego, poza katastrofą humanitarną i gospodarczą połowy świata. Zabawne, że takie pomysły wciąż dobrze mają się akurat w Polsce, która w 1990 przeszła właśnie praktycznie bez przemocy od państwa totalitarnego do mniej więcej demokratycznego (choć wielu marzyło o krwawej rozprawie z czerwoną burżuazją).

Apolityczność jest zła?

Wywód Ogrodowskiego mnie irytuje, bo ze znajomymi w Krakowie od paru miesięcy aktywnie działamy w akcji antysmogowej, mającej skłonić władze miasta i województwa do ograniczenia katastrofy humanitarnej powodowanej przez smog. Stosując optykę autora, nasz ruch jest właśnie “burżuazyjny” i “nie walczy z systemem”, tylko z nim – trzeba to nazwać wprost – kolaboruje. Rozmawiamy z mediami, władzami miasta, województwa, bierzemy udział w konsultacjach społecznych. I staramy się przekonywać ludzi argumentami, a nie słoikami z czerwoną farbą (która to akcja warszawskich kiboli tak ucieszyła Ogrodowskiego).

Od samego początku do naszej akcji próbowały się przyklejać istniejące od dawna w Krakowie niszowe grupki fanatyków. Jedni byli zafiskowani na tym, że wszystkiemu (włącznie z głodem w Afryce) jest winien Majchrowski (prezydent Krakowa, dla niekrakusów). Drudzy byli zafiksowani, że wszystkiemu są winne samochody, PiS i PO, kler i postkomuniści itd.

W związku z tym nasz ruch od początku miał wyłącznie jeden cel — ograniczenie smogu — i zdecydowanie odcinał się od ruchów politycznych działających dotychczas w Krakowie. Powód był bardzo prosty — przyjmując ich partyjny punkt widzenia bylibyśmy zmuszeni do przyjęcia całego pakietu poglądów i postulatów. A więc przy okazji smogu jeszcze na dodatek zakazania/liberalizacji tego i owego, zmniejszenia/zwiększenia podatków, likwidacji burżuazji jako klasy itp itd. A my nie chcemy, bo takie pakiety nie pasują nikomu z nas — każdy ma inne poglądy na różne sprawy. Dzięki temu wspiera nas ponad 10 tys. osób, które pokazują problem smogu z różnych punktów widzenia — zarówno nowych mieszkań, jak i mieszkań w starych kamienicach komunalnych.

Tymczasem każdy z tych ruchów politycznych — zdecydowanie nastawionych na “obalenie systemu” (a potem się zobaczy) — był kompletnie niezdolny do przyjęcia do wiadomości faktu, że ich diagnozy są błędne i wykoślawione przez klapki ideologii, którą przyjęli. I to właśnie z tej ślepoty wynika frustrująca nieskuteczność ich działań, a nie jakiegoś ogólnoświatowego spisku.

Czytając tekst Ogrodowskiego zastanawiam się właśnie, czy nie przemawia przez niego taka właśnie frustracja. Proszę pamiętać, że konserwatyzm nie jest wyłącznie katolicki — poglądy lewicowe lub liberalne również mogą być konserwatywne, jeśli są sztywne, zapieczone i niedopasowane do rzeczywistości.