Atom: gotowi technicznie, ale czy organizacyjnie?

2011-03-30 00:00:00 +0100


Największy problem z w inwestycjami w nowe technologie jest wtedy kiedy inwestor dąży do nich za wszelką cenę, nie rozumiejąc przy tym własnych ograniczeń. Niezdolność do ich ujawnienia oznacza bowiem, że nie ma potrzeby ich naprawiać. Nasz rząd i eksperci od energetyki jądrowej są przekonani, że jesteśmy gotowi do uruchomienia w polsce elektrowni jądrowych. Czy przekonanie to nie jest nieco na wyrost biorąc pod uwagę fakt, że sektor publiczny ma elementarne problemy z zarządzaniem usługami o wiele mniej zaawansowanymi - na przykład koleją czy infrastrukturą przeciwpowodziową? To przekonanie dość infantylne, że co prawda mamy mnóstwo ustawionych przetargów, przekroczonych terminów i nieudanych projektów, no ale elektrowania atomowa to, ho ho, poważny temat, więc tutaj wyjątkowo wszystko będzie jak trzeba. Otóż nie, będzie dokładnie tak samo.

Historia wielkich katastrof pokazuje, że często zdarzają się one pomimo istnienia procedur - a czasami wręcz dzięki nim. Malcolm Gladwell w książce (dobrej, choć pod dość głupim tytułem) “Co widział pies?” opisuje sploty drobnych przypadków, które doprowadziły do incydentu w elektrowni atomowej Three Miles Island oraz do katastrofy wahadłowca Challenger. Zwłaszcza to drugie wydarzenie było przykładem procedur, które utrwalały specyficzną kombinację “kulturowych domniemań, reguł, procedur i norm, które zawsze zdawały egzamin w przeszłości, a tym razem nie zadziałały”.

Wiara ministra gospodarki w powodzenie projektu atomowego opiera się na istnieniu “nowoczesnego prawa” i “restrykcyjnych przepisów”. Czy w sytuacji gdy egzekucja przepisów w Polsce kuleje taka deklaracja jest cokolwiek warta? W sedno problemu trafia Przemysław Guła, były szef Rządowego Cenrum Bezpieczeństwa gdy pisze “trudno uzyskać odpowiedź na pytanie, kto [w Polsce] odpowiada za koordynację działań w dużych kryzysach, jak choćby powodzie. Trudno zidentyfikować, kto odpowiada za politykę informacyjną. Z góry odrzucam odpowiedź wielu urzędników, że wszystko jest w ustawie. Jak jest w życiu?”.

NASA po katastrofie “Challengera” dokonała radykalnych zmian by tego typu zdarzenia nie miały miejsca w przyszłości. Co na poziomie strategicznym zrobiono w Polsce po powodzi stulecia w 1997 roku? W trakcie kolejnej powodzi stulecia w ubiegłym roku widać było wyraźnie, że zrobiono niewiele. W Krakowie już po ubiegłorocznej powodzi dwa urzędy przez rok toczyły żenujący spór o to, kto jest właścicielem (!) uszkodzonego wału wiślanego i kto powininen go w związku z tym naprawić. Ustawodawca w klapkach resortowości porusza się często jak pijane dziecko we mgle. Uzasadnienia kluczowych projektów pisze stylem felietonowym i nie potrafi poprzeć kluczowych założeń elementarnymi faktami, więc zastępuje je opiniami przypadkowych urzędników.

To nie jest tylko polski problem. Japończycy przed katastrofą w Fukushimie mieli identyczne problemy decyzyjne. Fakty zostały zastąpione opiniami, raporty fałszowano, a stan ten był tolerowany na najwyższych szczeblach decyzyjnych. Czy to były problemy z dziedziny inżynierii? Nie - były to problemy z zarządzaniem i strategicznymi decyzjami. Kultura polska z kulturą japońską w tym względzie wydaje się mieć wiele wspólnego, a mianowicie przewagę zarządzania opartego na autorytecie (“ma być jak ja mówię, a nie jak w raporcie”), zamiast zarządzania opartego na faktach.

Słownik Języka Polskiego PWN definiuje “zaufanie” jako “przekonanie, że jakiejś osobie lub instytucji można ufać”. Przekonanie, czyli w pełni subiektywne odczucie. Zaufania nie można narzucić. Poczucie zaufania można budować u innych ludzi w wyniku swoich profesjonalnych i kompetentnych działań (patrz doskonała książka Amandy Ripley “The Unthinkable” i komentarz Jerzego Podlewskiego).

Inżynierowie potrafią budować zaufanie do technologii. Polski sektor publiczny, w tym administracja centralna, nie potrafi — żyje w świecie wyuczonej arogancji, urzędowej konspiracji i buńczucznych deklaracji, wyrażanych zawsze w czasie przyszłym (“zaufajcie nam a zrobimy”). Po klęsce zostaje jedynie tłumaczenie się “zaniedbaniami poprzednich rządów” lub jakimś mitycznym “kontekstem prawno-instytucjonalnym, którego dzisiaj nie sposób odtworzyć”, skrywających arbitralnie podjęte – z lenistwa, głupoty, niekompetencji – decyzje, za które nikt dziś nie chce ponieść odpowiedzialności.