Absurdów w ubezpieczeniach zdrowotnych ciąg dalszy

2011-10-18 00:00:00 +0100


Ministerstwo Zdrowia i ZUS robią wszystko by ośmieszyć polski system opieki zdrowotnej. Wszystko przez nieodpartą chęć trwania przy rozwiązaniach odpowiednich być może w czasach carskich. Tym razem absurd z punktu widzenia lekarzy — MZ chce, żeby lekarze oddawali pieniądze jeśli pacjent nie ma ubezpieczenia. Lekarze protestują i zapowiadają, że w takim razie nie będą wystawiać recept na leki refundowane — i mają rację.

Jeśli chodzi o prawo do ubezpieczenia zdrowotnego do metoda jego potwierdzania zmieniała się w ciągu ostatnich kilku lat jak w kalejdoskopie i to w tradycyjnym polskim stylu — za zmianami mętnych przepisów szły jeszcze bardziej mętne zmiany interpretacjach i procedurach stosowanych przez szpitale czy urzędy. Na początku były książeczki zdrowia ważne pół roku, co potem <a href=”skrócono do miesiąca. Oczywiście bez zmiany druków, na których nadal było napisane “ważne 6 miesięcy”, ku uciesze pacjentów dowiadujących się o tym w przychodniach. Potem zamiast książeczek urzędy i szpitale zaczęły żądać druków RMUA.

Czym jest druk RMUA? Świstkiem wystawionym przez pracodawcę, który potwierdza przelanie składki zdrowotnej do ZUS. Świstek taki można sfałszować każdy dysponując skanerem i drukarką. RMUA to właśnie zwykły wydruk z drukarki opatrzony pieczątką i zygzakiem, a nie żaden oficjalny druk na papierze ścisłego zarachowania. Jest to oczywiście karalne. Ale takie fałszerstwa się zdarzają i wątpię, by lekarze mogli je skutecznie demaskować. Ale mają za nie odpowiadać finansowo.

Podstawowy problem polega jednak na tym, że właściwym dysponentem informacji o posiadaniu ubezpieczenia zdrowodnego nie są lekarze tylko ZUS i NFZ. Jeśli instytucje te chcą by lekarze mogli sprawdzać skutecznie prawo do ubezpieczenia zdrowotnego to niech dadzą im dostęp do odpowiedniej usługi on-line.

Jak taka usługa może wyglądać? Formularz na stronie WWW (dostępny choćby i z komórki), gdzie podaje się numer PESEL, przepisany z dowodu osobistego pacjenta, a strona odpowiada — “ma ubezpieczenie” albo “nie ma ubezpieczenia”. Jeśli NFZ obawia się GIODO (choć brak tutaj znamion naruszenia prywatności pacjenta) to w formularzu może żądać podania nazwiska lekarza, numeru licencji itp. A w razie podania fałszywych danych po stronie serwera jest przecież rejestrowany adres IP pytającego.

Zamiast tego NFZ opiera się na jakichś absurdalnych łańcuszkach domysłów, których podstawowym fetyszem są przenoszone z miejsca na miejsce świstke papieru. Na dodatek zapewniające w razie fałszerstw zerowe bezpieczeństwo prawne. W rezultacie tysiące pacjentów muszą co miesiąc te świstki drukować i nosić. Półoficjalne wytłumaczenie NFZ jest takie, że informacje od ZUS dostają z trzymiesięcznym opóźnieniem. Tłumaczenie to jest moim zdaniem kompromitujace zarówno dla ZUS, NFZ jak i ogólnie państwa polskiego…